Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

fragment

(...)
Obszedłem budynek i spojrzałem do góry. Ostatnie okno było uchylone, a w pokoju paliło się światło. W tym momencie dobiegły mnie stłumione, męskie głosy i krótki, piskliwy śmiech. W pierwszej chwili przeszło mi przez myśl, że się przesłyszałem. Po chwili śmiech się powtórzył. Teraz byłem już prawie pewny. „Tam jest też kobieta”!

Szybko wróciłem do kolegów.

– Tak, jak mówił portier. Światło na końcu, na drugim piętrze i dochodzą głosy. Ale jeszcze coś, słyszałem wyraźnie śmiech kobiety!

– Kobiety?! – Huber przesunął czapkę na tył głowy. – U nas w oddziale?! – Wyciągnął rękę. – Daj klucze. Nikogo nie wzywamy. Jest nas trzech, wchodzimy. Marian, Zdzisław?

– Tak, wchodzimy – odparł Rupiński. Skinąłem głową i dopowiedziałem: – Nie ma co stać. Tylko nie zapalamy światła.

Przekręciłem klucz w zamku i pchnąłem drzwi. Zamknąłem je od wewnątrz i po cichu weszliśmy na drugie piętro budynku. Głosy dochodziły coraz wyraźniej. Kiedy, jako pierwszy, doszedłem do ostatniego pokoju na korytarzu, usłyszałem krótki odgłos rumoru, a po sekundzie piskliwy śmiech. „Kobieta w budynku oddziału junaków?! Toż to groźniejsze niż dziewka na pokładzie żaglowca w czasach Kolumba. Diabli balast!” – przemknęło mi przez głowę.

Nie nasłuchiwaliśmy więcej. Rupiński wrócił w stronę schodów, aby zablokować innym ewentualną ucieczkę, gdyby intruzi przebywali też w innych pokojach, Huber cofnął się o kilka metrów i zapalił światło, a ja wyciągnąłem zapasowy klucz od pokoju. Okazał się niepotrzebny – po cichym naciśnięciu klamki drzwi uchyliły się. Otworzyłem je energicznie na oścież.

Widok był niezwyczajny – w pokoju, na dwóch tapczanach półsiedziało, półleżało dwóch naszych junaków.

– Powstań! Baczność!

Moja krótka komenda podziałała na nich jak smagnięcie batem. Mimo zaskoczenia, które odmalowało się na ich twarzach, zareagowali nawykowo. Poderwali się w miarę szybko i próbowali przyjąć postawę zasadniczą. Tylko próbowali, gdyż mieli z tym niejakie problemy, jakby znajdowali się na pokładzie żaglowca przy wzburzonym morzu. Rzut oka na stolik oraz unoszący się w powietrzu odór piwa i dymu papierosowego tłumaczył wiele, nie trzeba było słów. Przez chwilę milczałem, omiatając wzrokiem pokój, podobnie jak stojący za mną Huber.

Jeden z junaków był kompletnie nagi, tak jak go natura stworzyła, drugi był ubrany. Prawie przyodziany, gdyż miał na sobie tylko spodenki; ale przynajmniej zasłaniały klejnoty przynależne rodowi męskiemu, w przeciwieństwie do pierwszego junaka. Spodenki jednak na pewno nie były kompletnym ubiorem, w którym podwładny może przepisowo oddawać honory przełożonemu.

Usłyszałem cichy pisk. W rogu pokoju kuliła się „panienka”, najwyraźniej, sądząc po tembrze, właścicielka wcześniej słyszanego, damskiego głosu. Ubrana była, jak na damę, też wyjątkowo skromnie. Nie rozważałem, czy to z wrodzonej skromności; moją uwagę zwrócił jej jedyny element ubioru na ciele – junackie gatki. „Junackie, a więc nie jej, tylko służbowe. Państwowa własność”! Niechybnie samowolnie użyczył ich pierwszy junak, w tej chwili mrugający szybko oczami i dalej niestabilny w postawie zasadniczej. Rozwichrzone i zmierzwione włosy dojrzałej już damulki, rozmazany na twarzy ostry makijaż i przerażenie widoczne w jej zmętniałych oczach dopełniały całości widoku. Całości, gdyż oprócz junackich spodenek również nie miała nic więcej na sobie. Mimo widocznego odurzenia alkoholem próbowała jednak zachować tę skromność przynależną swojej płci i przykryła rękoma lekko już przywiędłe wdzięki. Niezdarnie to zrobiła, gdyż między rozcapierzonymi palcami obu dłoni wystawały sterczące brodawki jej piersi.

Do dwóch par różnopłciowych umiałem jednak liczyć. Osóbka brakująca do kompletu była bardziej odważna od koleżanki, do tego nie tak skromna i cnotliwa. Na nasze wtargnięcie nie zareagowała najmniejszym nawet gestem, mrugnięciem powieką ani głosem. Tak, jak ją matka urodziła, tak i bez fałszywego wstydu zaprezentowała naszym oczom swoje wdzięki w całej okazałości. Nawet w lepszej niż zaraz po urodzeniu; nie była już noworodkiem, ale w pełni rozwiniętą kobietą, ze wszystkimi przynależnymi jej przyległościami, wypukłościami i krągłościami.

„W całej okazałości” nie było właściwym określeniem. Pokazywała, że nie ma nic do ukrycia „w całej rozciągłości” – leżała na tapczaniku wyciągnięta na wznak, z rozrzuconymi na boki rękoma i jedną nogą lekko podkurczoną, a drugą opartą o podłogę. Dalej okazywała nam swoje całkowite desinteressement, pochrapując tylko z lekka, co chwila wydając też głębokie, przedłużające się westchnienia; widocznie była w najgłębszej fazie marzeń sennych, dokańczając poprzednie miłe chwile przeżywane na jawie.

Mimo niezwyczajnego widoku, jedno w tym było pocieszające. „Diabli balast” na pokładzie żaglowca można było zneutralizować i zapobiec nieszczęściu załogi oraz statku poprzez rozebranie niewiasty. Naga kobieta zawstydzała rozszalałe fale i w ten sposób uspokajała sztormowe morze. W naszym przypadku nie musieliśmy nawet tego robić, damulki były już rozebrane. Odebrałem to jako iskierkę nadziei, że uda się i u nas wykorzystać ten marynarski przesąd.
(...)
Ilość odsłon: 754

Komentarze

Nie znaleziono żadnych komentarzy.