Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Babcia Wanda z krwi kości była pańszczyźnianych,

jej Chrystus tak jak ona kark do ziemi zginał,

z błękitnie urodzonym proboszcz trzymał sztamę

jabłonie miał w ogrodzie i na klucz zamykał.


Czasem mówił Bóg zapłać, gdy się ukłuł w palec -

za tę kropelkę słowem Panu się odwdzięczał,

zwykła była kropelka, nie błękitna wcale.

Zza runa obłocznego Pasterz się uśmiechał.


Że takie szczury były, dosłownie o takie

za każdym były razem, plus czołg z celulozy

i tuszu był rosyjski – mama mu nie kłamie,

to kupa siana z lufą, wcale niepodobny -


skrytykował ją ojciec. Tato, i co z tego,

takim chciałem go widzieć, ten czołg babci Wandy,

zanim szczury go zjadły do blatu gołego,

po trzykroć i dosłownie, o takie go zjadły.


Babcia Wanda w hospicjum umarła na raka,

jeszcze w ostatniej chwili do niej zdążyliśmy

jej cień zanikający do archiwum zabrać,

jej stopy opuchnięte, w których rany były,


że mógłby od nich zemdleć nawet święty Tomasz.

I oczy babci Wandy, żywe resztką woli,

spod uniesionych powiek, mówiły mi - zobacz.

A ksiądz w okno spoglądał, gdy mówił znudzony,


bo doczesne odprawiał kolejne na przemiał,

z kaplicy przycmentarnej na Wólkę Węglową,

szatkowaną w aleje, alejki i miejsca

wieczystego spoczynku po widnokrąg dążą,


gdzie człowiek jest wciąż żywy, na długo po śmierci,

w żywej gotówce, czynszu za kwaterę - 


Ilość odsłon: 345

Komentarze

kwiecień 09, 2023 19:41

Po poprawkach i szlifach, jeśli ktoś chce przeczytać.