Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Pewien ekspert z telewizji, znany w Jasnogrodzie,
w swoim ogrodzie ujrzał latający spodek,

jak kropla rtęci lśniąca, śladu spawu, nitów,
drzwi się w kropli zrobiły, trzech ujrzał kosmitów

zstępujących po schodkach, które wychynęły,
całkiem sztywne, solidne, z wnętrza kropli rtęci,

która jednako płynna i solidna była,
jakby oczom na jawie się jawa przyśniła,

gdyby wetknąć w nią palec - spowoduje kręgi,
gdy trochę nim poruszać, można linie kreślić,

jakoby w lustrze wody, czystej a srebrzystej,
jedynie trochę gęstszej, w lustrze stali płynnej,

co zaraz się zabliźnia, śladu nie zostaje
po tych esach floresach, które kreślił palec,

na formę decyduje, jak ostrze wyostrza,
skrzące słońce odbija, obojętnie chłodna

na podstępy pogody, na stopnie Celsjusza,
żeby zrobić w niej rysę, nie znamy szpikulca.

Nie ma kurzu ziemskiego, by osiadł, przykleił,
do kropli wpływającej na pogląd ekspercki,

przenika okulary, w studnię źrenic spada,
miarowo, coraz prędzej, na umysł jak skała,

o który się opiera przyparty doń ekspert,
już kropla drąży serce, serca słychać tętent,

już ekspert odruchowo chce zdjąć okulary,
ale się powstrzymuje, będąc racjonalnym,

więc szuka innych przyczyn dla kropli w ogrodzie
- Prawda, że wczoraj piłem, uzupełnić wodę

winienem w organizmie, wtedy zniknie UFO,
co nie jest niczym dziwnym, gdy człowiek na sucho.

A wąż się wił w ogrodzie, i sięgnął po niego,
i wężem zgasił ogień grzechu wczorajszego,

i usiadł na werandzie, i czekał aż zniknie,
rozwieje się iluzja bytności kosmicznej,

a spodnie na kolanach miał przetarte swojsko,
więc nici wyszarpywał palcami nerwowo -

- Nici z tego, nie znika, konstatuje ekspert,
widząc w kropli odbicie ogrodu, w nim siebie,

werandę i fasadę domostwa wapienną,
błękit nieba wysoki z myślą chmur niespieszną,

opływającą kroplę jak białe delfiny,
dookolny śpiew ptaków w niej słyszał odbity,

na dodatek istoty, wysokie a smukłe,
jak w bombce choinkowej, która nie chce stłuc się,

ich oczy jak wrzeciona, ciemne, tajemnicze,
uwaga ich skupiona, sprawy botaniczne

zajmują ich bez reszty, pochłaniają róże,
w odcieniu hebanowym lśniącą mają skórę.

- Niechybnie schizofrenia, albo kwas powraca,
w młodości włosy miałem w kwiatach i do pasa,

ptaki gniazda w nich wiły i wierzyłem w miłość,
obejmującą Wszechświat, tę miłość mistyczną,

w kosmitów też wierzyłem, że z Wenus pochodzą,
och, Albercie Hoffmanie, dziś płacę za młodość,

te spodnie mi zostały po domu dziurawe
i głowa moja świeci, już bez włosów prawie,

wciąż lubię okulary jakie Lennon nosił,
daję sobie kropelkę bycia staromodnym.

Wszystko jasne już dla mnie, to trzeba przeczekać,
kwas się rakiem wycofa... wtem pies zaczął szczekać,

kulawy, niemal ślepy, niemal głuchy kundel,
co niemal węch utracił, za potrzebą zwlókł się

wyraźnie w stronę istot i tej kropli rtęci,
resztkę posterunkowych w pysku kłów szczerzył,

łuf, łuf, łuf, anemicznie, ile miał wigoru
szczekał, ledwie ruchomym był ruchem oporu

planety przeciw obcej z kosmosu inwazji.
- Ty też ich widzisz Kosmo (bo tak się pies wabił),

mój średnich gabarytów przyjacielu wierny?
Więc nie tylko ja widzę kosmitów na Ziemi?

Jest nas już dwóch w ogrodzie, nie licząc tych tamtych,
lecz jak na moją korzyść możesz Kosmo świadczyć?

Nikt tobie nie uwierzy, nawet gdybyś umiał
po ludzku się odezwać, wezmą cię za durnia,

lub gorzej - za wariata. Kosmo! Co ja bredzę!
Tutaj psychologiczny wietrzę jakiś efekt,

historia zna przypadki masowych histerii,
tak sobie myślę piesku żeśmy jej ulegli.

Lepiej żony nie budzić, dzieci na wakacjach,
jeszcze by moja żona w tę histerię wpadła,

daliśmy wczoraj czadu z wolności się ciesząc,
a prawda, już pamiętam, paliliśmy zielsko,

to są tego efekty, to nie to co kiedyś,
zepsuła się marycha, bo dodają chemii,

człowiek nie wie co pali, wiele ryzykuje,
gra w zieloną ruletkę, czasem wylosuje

ufoludki w ogrodzie i psu się udzieli
gdy blisko jest z człowiekiem, zatem koniec kwestii.

Łuf, łuf, łuf, łufoludki i inne majaki
mają miejsce w folklorze, oraz miękkie ściany

w tych pokojach bez klamek, gdzie w kaftan je wiążą,
fantasy, science fiction, przyznany im horror -

niech w tych trzech rezerwatach egzystują sobie,
a nie mi tu lądują, chodzą po ogrodzie,

jak u siebie panoszą, jak swoje wąchają
moje róże kwitnące, paluchy wtykają

w ich kielichy obleśnie, temu z całą mocą
przeciwstawić się trzeba, przybywaj z pomocą

myśląca populacji, dumo Jasnogrodu,
a wspólnie obalimy kosmitów z ogrodu,

psychiatrio, psychologio, terapio - przybywaj,
przyzywam psychotropy, Junga esej wzywam,

białogrzywy Einsteinie wzywam twoje kości,
graniczną prędkość światła, wielkie odległości,

paradoks znam Fermiego, lecz myślący jestem,
gdzieś muszą istnieć przecie w ogromnym Wszechświecie,

sygnały, sygnatury, SETI przecież tropi
niech ciemna ufologia szuka Wielkiej Stopy!

Na pewno gdzieś istnieją, ale nie na Ziemi,
a z pewnością w ogrodzie nie postrzegam Yeti!

Yeti nie ma tu wstępu, to bez Yeti strefa,
z Yetim wstęp zabroniony, tabliczkę potrzeba

dla foliarzy na furtce zamkniętej na głucho
na racjonalną kłódkę, z ogrodu mi UFO

nie będzie lądowiska-pośmiewiska robić,
do mojego ogrodu można tylko wchodzić,

z przepustką przynależeć, którą by otrzymać,
warunek ma być wstępny, trzeba z wiarą wyznać,

że się nie ma tej kropli naocznej percepcji,
rzeczonym ufoludkom w ogrodzie zaprzeczyć,

złożyć wniosek na biurku, podpisać imiennie,
że się do Jasnogrodu pragnie przynależeć,

że się nie daje wiary spiskowej teorii
jakoby rząd ukrywał pod dywanem obcych,

to niedorzeczny spisek, trudny do ukrycia,
gdyby obcy istnieli - przecież bym ich widział!

Przecież widzisz, jesteśmy, tu, w twoim ogrodzie,
okulary masz z filtrem, grube szkła na nosie,

a mimo to zaprzeczasz, to nic łatwiejszego
tuż pod nosem ukrywać istnienie obcego,

szczypta dezinformacji, trochę animacji,
kto by na ten stos filmów z You Tube'a czas tracił,

nawet jeśli niektóre mogą być prawdziwe,
jak igłę prawdy znaleźć w owym stosie igieł,

na zlecenie wywiadu, dla żartu tworzone,
lub przez tych, którzy zbytnio kosmitów chcą dowieść,

przekonać Jasnogrodzian do innych założeń,
lub ściągnięć okularów, to nie takie proste,

nikt nie chce nosić piętna foliowej czapeczki,
być obiektem współczucia, lub przedmiotem beki,

podważa się pilotów świadectwa naoczne,
bezwzględnie im się wierzy, kiedy trzeba bombę

na jakąś wioskę zrzucić, w dżungli, na pustyni,
jedynie oczy mając, z rękami pustymi

przychodzą by zeznawać - ja wiem co widziałem,
nieziemska technologia, przypomina magię,

pod kątem prostym skręca, z miejsca nagle rusza
jak z lufy wystrzelona między oczy kula,

jak muchy pod sufitem, nad rozkwitem pszczoła,
nieważka niczym ważka, więdnie ludzka głowa

na samą potencjalną możliwość tej mocy
nieantropocentrycznej, człowieka sen mroczy,

ważniejsze ma problemy - kredyt, dzieci, memy,
zakupy w sklepie mięsnym, nie ma głowy żeby

rozważyć swą pozycję w karcie dań natury,
w łańcuchu pokarmowym, własną twierdzę zburzyć,

że Ziemię mu poddaną czynić nakazano,
a małpą jest jedynie pośród innych cwańszą,

bo atom rozszczepiła, planetę na płaską
jak naleśnik i krągłą niczym rajskie jabłko.

Owego drzewa wiedzy konary rozległe,
wiesz tyle co zjeść zdołasz, i wiedz, że to ciemne,

ten obszar nieodkryty, ogromny ocean,
jest większy niż wysepka, na której opierasz

swój pogląd niezachwiany, że ja nie istnieję,
choć przecież na mnie patrzysz i słyszysz mnie przecież. 

Łuf, łuf, łuf - wybudziło jak z transu eksperta -
ten głos, który słyszałem, w głowie się rozlegał,

czyżbym głosy już słyszał? Zabobony, brednie,
nie słyszę cię, nie widzę, nie ma, nie ma ciebie!

Sam widzisz jak się umysł twój przede mną broni,
nie wierzysz w telepatię, że można zadzwonić

do głowy z życzeniami, a cóż nie jest w głowie,
każde w mózgu powstaje wrażenie zmysłowe,

mój niewierny Tomaszu, jak z tobą wesoło,
jak sam czoła dotykasz, gdy stoję przed tobą,

wyciągnij tę kończynę, jeśli chcesz mnie dotknij,
bo święty grall przed tobą ufologii stoi.

Już miał dotknąć go ekspert, ale dłoń wycofał,
bo to by oznaczało, że go zwid przekonał,

a rzecz pewna, że zwidem jest grall ufologii,
a jutro w telewizji z teorii spiskowych

ma dać wykład ekspercki, rzeczowy a celny,
daje czas przywidzeniu do końca niedzieli

by się rozwiać bez śladu, po sobie posprzątać,
tu się stan reputacji waży i stan konta,

splątane ściśle stany, zjednoczone w celu
spłaty chaty na raty, kosmity w portfelu

nie spodziewał się ekspert, że przez czarną dziurę,
most Einsteina-Rosena, robaczywy tunel,

z równoległego świata, z wymiaru innego
wyląduje w ogrodzie, przemówi do niego,

o północy spać idzie, głowa wypoczęta
musi być przed wykładem dla ludzi ze szkiełka

i oka by nie zmrużyć nie ma takiej opcji,
jak z procy muszą zniknąć głosy do północy.

Wejrzyj w serce ekspercie, a pojmiesz, że jestem,
ten lęk, który odczuwasz, to lęk przed obłędem,

tak właśnie oswojone broni się i stare,
w którym żyłeś bezpiecznie, dobrze czułeś w miarę,

to element zdrowienia, choroba się broni,
zaćma paradygmatu, stan bezpiecznej normy,

przed tobą las ogromny i ziemia niczyja,
w niej antropocentryczna więdnie perspektywa,

owych szkieł korekcyjnych rdzewieją oprawki,
weź się przesuń człowieku, wtedy mnie zobaczysz.

Ów stary paradygmat, sprzymierzeniec władzy
w utrzymaniu jej fikcji, w kryciu o mnie prawdy,

społeczeństwa trzymaniu w iluzji bezpiecznej,
że rząd nad ludźmi trzyma otwartą powiekę,

niemal mógłbym przejść nagi traktem Jasnogordu,
a rząd, że to był dowcip, przekonałby ogół,

pomogłyby w tym media, te nurtu głównego,
i proszę się stąd rozejść, tu nie ma niczego,

w Internecie radzimy poszukać sensacji,
gdzie również się odbywa wielki pogrzeb prawdy,

festiwal kreatywny, i nie ma gołębi,
by ziarno od popiołu pomogły oddzielić.

Umiesz myśleć ekspercie, jak na homo sapiens,
jeśli nie ma mnie nawet, czy mogę mieć rację?

Czy mógłbyś pójść na układ, ze mną lub ze sobą,
i podejść do mnie bliżej z przewietrzoną głową?

Jeśli masz wyobraźnię, jeśli wątpić umiesz,
będziemy sobie bliżsi jak bracia w rozumie,

jeżeli to zbyt wielki krok by we mnie wierzyć,
lub uznać, że istnieję, to spróbuj poszerzyć

horyzont wątpliwości w kwestiach fantastycznych,
pójdź ze sobą w kompromis zwany agnostycznym,

eksperyment myślowy zrób, imaginacji
użyj - hipotetyczny prysznic, potencjalny

twój szok ontologiczny, tej poznawczej febry
zimny dreszcz Schroedingera będzie łagodniejszy.

Zastanów się ekspercie, cóż takiego tracisz,
jeżeli niezerowej jest chociaż cień szansy

na moje tu istnienie, jakie możliwości
mogą pod nią się skrywać, jakich technologii,

nowej wiedzy pokłady i źródła energii,
odświeżone spojrzenie, świat, w którym jesteśmy

wszyscy częścią wszystkiego, lecz nie będziesz wiedział
czy uliczka prowadzi dokądś, czy jest ślepa,

dopóki w nią nie skręcisz, nie pójdziesz do końca,
jesteś gotów na zakład? Nie utwierdzać postaw

radykalnie sceptycznych, aż zamkniętogłowych?
Coś jak zakład Pascala, nowy, odkurzony,

proponuję dziś twojej głowie pod rozwagę,
byście moje istnienie wzięli na poważnie,

nie blokowali tego, o co się rozbija
obdarowany pasją żeglarz i odkrywca,

czy wiesz o czym tu mowa? Rzecz jasna o forsie, 
odpowiedział ekspercko ekspert swoim głosem,

w którym dało się wyczuć dziwną melancholię,
łuf, łuf - pies Kosmo szczekał bezinteresownie,

jak istota istotę po łbie go pogłaskał,
bo zakrztusił się Kosmo z wrażenia i kasłał.

Wiem stary przyjacielu, spokojnie, spokojnie,
przecież widzę, dziękuję, że troszczysz się o mnie.

Ekspercie, mój ekspercie, wiesz, że dasz się lubić?
Do wnętrza twojej czaszki wciąż kwitną cebulki,

tylko ty je przycinasz, wyrywać próbujesz,
ekspercie, mój ekspercie, wiedz, że ciebie lubię,

nie braknie tobie serca do ludzi i zwierząt,
a ludzie żyją różnie, wierząc lub nie wierząc,

nie wszystko w tobie martwe, uwierz w to ekspercie,
wiem, że jesteś zmęczony, odpocznij troszeczkę,

poprawnie rozumujesz, że nikt nie jest wolny
od błędów, nawet pilot samolotu Boening,

pomyłki się zdarzają, jednak na pokładzie
gdy stopę już postawisz, siebie mu oddajesz.

Pilot wierzy technikom i wieży kontrolnej,
że radar jak to lustro o prawdzie mu powie,

a tak na marginesie - mamy możliwości
być nawet dla radarów w pełni niewidoczni,

dla ludzkich oczu również, gdy tego zechcemy,
jesteśmy niczym duchy, czasem poltergaisty,

są radarów świadectwa w szufladach ukryte,
za pancernymi drzwiami, obarczone szyfrem.

Zaufanie, ekspercie, nie myślisz jak ważne,
kiedy zasiadasz w knajpie, podają ci danie,

nie myślisz o kucharzu, że może szalony,
że jakieś ma problemy, że wszystkiego dosyć.

I lekarz ma swój cmentarz, jest takie przysłowie,
a mimo to powierzasz mu życie i zdrowie,

a tak nawiasem mówiąc, trochę o nie zadbaj,
trochę zwolnij, odpocznij, przestań karmić raka,

do mamy byś zadzwonił, martwi się o ciebie,
że za dużo wypalasz, i że kaszlesz szpetnie. 

I papież jest omylny, gdy czasem ogłosi,
że gdzieś się objawiły świetliste anioły,

a tak nawiasem mówiąc, podczas cudu słońca, 
w Fatimie mój kolega robił za anioła,

niespójność jest w kościele co do Medjugorie,
są głosy, które mówią, że byłem demonem.

W kwestii cudów arbitrem Watykan jest zatem,
czy któryś z naszych zjawił się zgodnie z dogmatem.

Ogółem, mój ekspercie, odłam ufologii
chrześcijańskiej dostrzega w kosmitach demony,

i problem mają z nami, gdyby ruch Disclosure 
osiągnął swoje cele, trzeba będzie dobrze

to wiernym wytłumaczyć, w literze dogmatu
znaleźć uzasadnienie, dla nas - ufonautów.

I różne są pomysły, nawet by nas ochrzcić,
w szeregi śpiewających rajskie psalmy włączyć,

lub posłać nas do diabła, jeszcze kościół nie wie,
jak zaklasyfikować ma nasze istnienie.

Zastanów się ekspercie - na szczeblu państwowym
Duch Święty ma pieczątkę, lecz gdzie są dowody?

Dlaczego zatem nasze, tak wam niedorzeczne
wydaje się istnienie, pytam cię ekspercie,

Drzewo Wiedzy przyzywam, wzywam gwiazd urodzaj
na konarach rozległych, zanurzonych w wodach

tego co niepoznane, niewiadome tobie,
czym jest twoja wysepka, ekspercie, odpowiedz,

moje dłonie układam w małą ramkę kadru,
czy zechce pan udzielić nam dzisiaj wywiadu?

Rozumiem, pan zmęczony po upojnej nocy,
czy chce pan ibuprofen popić szklanką wody?

A tak nawiasem mówiąc, ciekawie się patrzy
na wariacje w temacie ludzkiej kopulacji,

BDSF wplecione spójnie elementy,
gdy w spójnię się łączycie aż zapach czuć mięty.

Łuf... łuf... łuf... Hola hola, ufo voyeurysto,
odpowiedział mu ekspert, nie wkraczaj w intymną

sferę alków małżeńskich, z kamerą wśród zwierząt
nie rób z ludzi programu, nie czaruj tu miętą,

nie burz wiary w prywatność związkowych sypialni,
wolę w ciebie nie wierzyć, wynocha mi z szafy,

zboczeńcu, onanisto, jak męskości sprostać,
z myślą o tobie w szafie jak mam wyluzować,

co żonie mam powiedzieć, że patrzy kosmita
niewidzialny jak zjawa? Nie ma cię i kwita.

Uspokój się ekspercie, by spadło napięcie
zachciałem tak nadmienić, zażartować z ciebie,

na twoje tu liczyłem poczucie humoru,
i mogę ci obiecać, dać słowo honoru,

patrz, staję się zielony jak mundurek skauta,
że przede mną bezpieczna jest sypialnia wasza.

Ja mam tobie uwierzyć, ty kameleonie,
co wizję regulujesz mi jak chcesz i fonię?

Nachodzisz inwazyjnie mój dom, typie przykry,
z ogrodu scenę robisz, festiwal mimikry,

hokus pokus odstawiasz, zaraz z kapelusza
jak ten królik wyskoczysz i znowu dasz susa

na drugą stronę lustra tej kropli srebrzystej,
zaczynam tutaj wietrzyć jakieś artystyczne

performatywne triki - artysta się wcielił
w rolę, postać kosmity, twój statek srebrzysty

przypomina mi rzeźbę Anisha Kapoora,
ach, jakaż kreatywność i cóż za brawura.

Więc artysta wcielony odważnie by zadać
pytanie o istnienie w kontekście Wszechświata,

o religię w kontekście istot pozaziemskich,
o stan cywilizacji, o antropocentryzm,

o homo sapiens miejsce, łańcuch pokarmowy,
i użył nowych mediów, jak również hipnozy,

żeby na nosie zagrać, z przyzwyczajeń wybić,
ażeby galeryjny lud miał o czym trybić.

Więc cię rozszyfrowałem artysto niedzielny,
szum zrobisz, forsę weźmiesz, tyle cię widzieli.

Dlatego właśnie ludzie artystów nie lubią,
dwie lewe ręce mają, nimi nie wydłubią

niczego ciekawego w marmurze czy drewnie,
nie namalują kwiatów, tylko płakać rzewnie

potrafią nad swym losem, lenie, lekkoduchy,
ten cały twój performance to zawrót mej dupy,

Einsteinie performance'u, wyczuwam stężenie
psychodelii w ogrodzie, aerozol pewnie

jakiś mi rozpyliłeś i czynisz sugestie,
do czego jeszcze zdolny dla poklasku jesteś?

Jeżeli tego chciałeś efektu, artysto,
to muszę tobie przyznać, że dobrze ci wyszło,

z tej kropelki bym zrobił ogrodową rzeźbę,
lecz, że sam ją zrobiłeś w życiu nie uwierzę,

bo instytucjonalny na projekt grant miałeś,
zleciłeś komuś pewnie, choć sam podpisałeś?

A mogłeś film nakręcić, poemat napisać,
by dać do przemyślenia ludziom zestaw pytań,

ale to trzeba umieć, znać się na tym trzeba,
czas na pracę poświęcić i kawę zaniedbać

z kuratorem, krytykiem instytucjonalnym,
spodziewajcie się wszyscy, złożę pozew karny

o najście, narażenie mnie psychofizyczne,
będzie głośniej niż chciałeś i kontrowersyjniej.

Dlaczego moim kosztem? Losowo wybrałeś,
niedzielny psychopato, palcem w globus dźgałeś?

Z zamkniętymi oczami trafiłeś współrzędne? 
mój znalazłeś uboczny azyl na niedzielę?

Powtarzam ci raz jeszcze, lepiej książki pisać,
w intrygi science fiction wciągać czytelnika.

Oj zarobię na tobie, tę rzeźbę zabiorę,
i w ogrodzie ją zatknę niczym twoją głowę,

będę przy niej się golił, będę w niej przeglądał,
o tobie myśląc świrze, jak zza krat wyglądasz,

szampana otworzymy, zapalimy świece,
i wspólnie z moją żoną zapomnimy ciebie.

Widzę, że kombinujesz jak mnie wyprzeć z głowy,
kosmita odpowiedział głosem niewzruszonym.

Łuf... łuf... łuf... Już ja tobie pokarzę artysto,
jak się telepatycznie połączyć z policją,

odpowiedział mu ekspert dziko poruszony,
i telefon wyciąga, nim artyście robi

cyfrowy szybki portret, na sądowy dowód,
z artystą się uwiecznia, pejzażuje ogród

z lustrzaną instalacją, wierząc, że jest pusta
wypełniona powietrzem jak ten piesek Koonsa.

Ty też coś powiedz Kosmo - łuf... łuf... Kosmo mówi,
prosto do mikrofonu - nie jestem tak głupi

by z pustymi rękami udać się do sądu,
myśl ludzka, cud techniki, mego telefonu

wielofunkcyjny oręż przeciwzabobonny,
film krótki ze zdarzenia umożliwia zrobić,

na You Tube go umieszczę, puszczę w mediach wszystkich,
ku przestrodze dla innych pseudoartystycznych 

egocentrycznych leni. I dalej po ogrodzie
jak nowonarodzony hasać z telefonem

począł ekspert odkrywszy dziką pasję w sobie,
być dokumentalistą, być demaskatorem

performatywnych w maskach kosmitów nicponi,
jak racjonalny derwisz, rozumu zakonnik,

od tej cienkiej czerwonej linii zawrócony
poza którą już tylko obłęd wyszczerzony,

w aluminiowych czapkach żyją Reptilianie,
ziemia płaska niczyja, on na niej nie stanie,

nie postawi tam stopy, piruety kręcąc
filmuje wszystko w koło, śmiejąc się i wdzięcząc

do cudu technologii w dłoni wyciągniętej
po dowód ostateczny na kosmiczną brednię,

już dokument gotowy by się znaleźć w chmurze,
jeszcze tylko na koniec tryumfalny dziubek.

I kropka, już po tobie niedzielny artysto,
mówi ekspert, w rozumie łącząc się z policją.

Po kilku sygnałach głos w słuchawce słyszy
- uspokój się ekspercie, dostaniesz zadyszki.

I uszom swym nie wierzy, rozpoznając w głosie
kosmitę co od rana siedział w jego głowie.

Gdyby włosy miał ekspert, by mu się zjeżyły
- To szerzej zakrojony spisek mi przeciwnych,

pragnących mój pogrążyć wizerunek w mediach,
trawionych jadem wilków autorska komedia,

wolnorynkowy zakus, chwyt darwinistyczny
niżej ludzkiej godności, poniżej krytyki,

poniżej pasa smaku, spisek by mnie zniszczyć,
do wszystkiego są zdolni ludzie gdy zawistni,

wirusy w telefonie, w mózgu mam hakera,
sztuczna inteligencja tutaj palce miesza,

telefonia wmieszana i służby specjalne,
fałszywcy pogrzebowi, że w łeb sobie palnę

liczące liczykrupy, indolenci podli,
nieloty do polotów myślowych niezdolni,

lub zemsta fanatyków, ufowierców mrocznych,
za prawdę o Disclosure, ufo z alufolii 

podrzucili mi w nocy, z plastiku kosmitę,
to moje okulary, nie zdejmę, słyszycie?!

Z własną żoną w nich będę po ciemku obcował,
w testamencie zaznaczę by w nich mnie pochować,

w okularach w twarz śmierci racjonalnie spojrzę,
i dzięki nim zobaczę, że nie ma nic po niej,

nic po mnie nie zostanie, słyszycie nicponie,
bowiem wszystek chcę umrzeć, nie dzwońcie już do mnie,

w ofercie promocyjnej za ufo dziękuję,
na próżno się wasz trudzi info-ufoludek,

na ufo-infolinii wisząc na słuchawce
w kopertę z alufolii swoje ufo wsadźcie,

wyślijcie do Laponii, hen do Mikołaja,
przywiezie wam prezenty mknąc na ufo-saniach,

ufo-łyżwy zostawi pod choinką w nocy,
byście na cienkim lodzie kaligrafię mogli

slalomową wykreślać, byście mogli sobie
piruetować niczym zbawiciel na wodzie,

na głowę sobie włóżcie foliową koronę,
ale do mnie, powtarzam, nie dzwońcie z tym do mnie.

Ale ale, ekspercie, to ty dzwonisz przecież,
przecież nie wierzysz w żaden, że spisek istnieje,

a nagle przeciw sobie widzisz wymierzony,
na szydełku misterny spisek koronkowy,

jak co, tobie nie powiem, zostawię z sugestią,
jak plasteliną bawić się twoją percepcją

dla mnie nic łatwiejszego, w cudzie telefonii
to żaden dla mnie problem z tobą się połączyć,

połączyć z twoim mózgiem, wszystko to wibracje,
częstotliwości różne, ja wpłynąć na fale

Internetu potrafię, nie raz mnie widziałeś,
przez monitor pikseli przechodzącą skazę,

to byłem ja, ekspercie, z ludźmi pogawędki
lubię sobie ucinać, kontaktować w sieci,

niejeden ze mną gadał, chociaż mi nie wierzył,
wiele twarzy posiadam w realu i w sieci,

przed ludzką infiltracją to oczko w laptopie
możesz plastrem zaślepiać, nie przede mną chłopie,

ja trollem trolli jestem, hakerem hakerów,
triki, wnyki, uniki w wiadomym mi celu

stosując z powodzeniem, mieszam rzeczywiste
z tym co nierzeczywistym ty nazywać zwykłeś,

to co zwykłeś nazywać ir i racjonalnym
ja w twojej głowie mieszam, kocioł na wywary

z twojej głowy wyczyniam, czarownicą jestem,
oto ja, twój kosmita, wierz we mnie nareszcie,

patrz - magiczną mam różdżkę, u pasa guziczek,
dziś będę Mikołajem, spełnię wigilijne

dziecinne twe życzenie, usiądź, jesteś gotów?
No dawaj - odrzekł ekspert - swoje hokus pokus,

którą z pokus wybierzesz moich choinkowych,
z zakurzonych w piwnicy pudeł kartonowych.

Kocham ciebie człowieku, bo się o mnie troszczysz,
i ufam ci bezbrzeżnie, z tobą w ogień skoczyć

mój człowieku, bez ciebie pięć minut jak wieczność,
to czasu subiektywność, oto czasu względność,

miłości psychodelik zmienia wiosnę w zimę,
kiedy po papierosy na pięć minut wyjdziesz,

och, pańciu mój najdroższy, czemuś mnie opuścił,
i nagle zima kwitnie, gdy ze sklepu wrócisz,

to miłości wehikuł, to ufo miłości
zimę w wiosnę przemienia, ogród zimy rosi,

na twoich oczach trawa z ziemi zmartwychwstaje,
zwiastują ci skowronki i dzwonią konwalie,

a przyjrzyj się jej teraz, jak dywan misterny,
jak ze światła utkany, śmiało, buty zdejmij,

ze światłem stopy zmieszaj, połóż się na trawie,
poczujesz jak się kruszy to w skorupę zaschłe,

co nazywasz normalnym, do czego powracać
poganiacz lęk cię zmusza, imadło na jajach,

w ów stan umysłu wrócić, nazwany normalnym,
praktycznym go nazywaj, filtrem, co wystarczy

by nie wpaść pod samochód, w drzwi do sklepu trafić,
z kasjerką porozumieć, zarobić na fajki,

by z dymem to wypuścić, co jest oswojone
przez pojęcie materia, swojsko uziemione. 

Lecz wiedz pańciu, są inne umysłu wibracje,
to one pozwalają w inny wymiar zajrzeć,

częstotliwości inne, na których nadają
inne byty kosmiczne, woskowy filtr mając

z owych stacji kosmicznych nie słyszysz audycji,
nie rejestrujesz bytów przez filtr korekcyjny

przedniej szyby na nosie, ja nos i radary
wyczulone mam lepiej na szum kniei starych,

owych niemal ze szczętem, prawopółkulowych,
wykarczowanych lasów, by został wcielony

zielony luksusowy sen developerów,
w ocean wkraczający, gdy stoją na brzegu

i widzą możliwości, gdzie innych jedynie
oczy niknąc w bezkresie doceniają chwilę,

gdy słony szelest fali im stopy obmywa,
na wyludnionej plaży, w nietrwałych odciskach,

mrowiem stóp niezliczonych cętkowanym piasku,
w drgnieniu listków najmniejszym, lub w ulotnym blasku

położonym na myśli obłoków powolnej,
widzą hen oceanu ginący początek,

według teorii powstał w ogromnym wybuchu,
brzemienna osobliwość nosiła go w brzuchu,

są tacy, którzy wierzą, że z omnipotencji
wyssany został palca, inni to pomiędzy

ufoludkami kładą i wiarą, że słonie
gotowe do odstrzału zostały stworzone,

za horyzontem zdarzeń póki co istnieje
racjonalnie uczciwe ramion rozłożenie,

a mnie i tobie dzisiaj powinno wystarczyć,
że sobie gawędzimy stojąc na tej plaży,

przed tobą z eugenicznych stoję odzyskany
ludzkich udoskonaleń, wilczymi ślepiami

widziałem cię przy ogniu, u łona jaskini,
oczami wilgotniałeś w gwiezdnej tajemnicy,

bez okularów byłeś, włosy miałeś długie,
oraz jabłko Adama soczyście wypukłe

i wyeksponowane, gdy kark cię rozbolał,
głowę w dół opuściłeś, odblask w moich oczach

ujrzałeś od ogniska i kość ogryzioną
rzuciłeś mi raz pierwszy, tak mniej więcej odtąd

toczyły się naszego losu koleiny
przez prerie, oczodołów bizonich równiny,

przez lasy karczowane, prawopółkulowe,
zamknij oczy na chwilę, w podróż cię zabiorę,

teraz otwórz i popatrz na błękitną kulę,
która dla Ziemian wspólnym do rozmów jest gruntem,

na tym gruncie możemy pogadać o ufo,
o tym co jest możliwe, co przesadą grubą,

widzisz, tam, za pokrywą chmur grubą ukryta
o postępie nauki świadczy Hiroshima.

o tym co jest możliwe dymy z Auschwitz wróżą,
moje wróżby opieram na ciszy przed burzą,

jak ciszy przedwyborczej, którą łamie zefir
w szeleszczącym listowiu, z przedciszy poczęty,

w której prośba o ciszę poprzedzała słowo,
zatem próżnią odetchnij, wyrusz w podróż głową,

czy gdzieś w skorupie ziemskiej, pod dnem oceanów,
mogą bazy ukryte być dla ufonautów,

lub w Układzie Słonecznym na innych planetach,
ledwie poskrobaliście, co z pasem Kuipera,

artefakty ukryte pod płaszczem mimikry,
czy możesz na coś patrząc nie wiedzieć co widzisz?

Czy może być planety wzrok kloszem nakryty,
by tuż pod swoim nosem nie widzieć kosmity?

Kiedy w czarną tablicę oczy swoje wbijasz,
to widzisz, że niejedna wrażona w nią szpilka,

i na niejednym łepku, od niejednej szpilki
mogą mieścić się obcy, jako w lesie wilki,

lub jako mądre sowy, z podobnym do serca
obliczem i oczami, by mroki przewiercać.

Posiany gwiazd niepokój jest na nocnym niebie,
oswoił go twój przodek, ujął w geometrię,

Wielki Wóz skonstruował, oswoił w zwierzyniec,
w tej kniei nieprzebytej wykreślając linie,

Herkules się z motyką w ocean zamierza,
gdzie biały w nim Wieloryb Ahabowi śpiewa

prastarą pieśń, jak brama wiodąca w ogrody
ciemnego oceanu, skąd wyszedł wieloryb,

jak instrument z Przedciszy, jej głosem zaśpiewał,
wciąż możesz go usłyszeć, jak od świetlnych membran 

małżowin galaktycznych odbija się w kręgach,
ciemnych echem rozchodzi - tam uchem dosięgaj,

gdzie wyżłobiony w złotym krążku mknie wieloryb,
gdzie żłobione z nim w kosmos pędzą wielogłosy,

z Wieży Babel posłane na nieznane wody
gdzie Wielkiego Psa tęskny skowyt ku wzniosłości -

auuuuuu - zawył wilk Kosmo wprost w przestworze ciemne,
i - auuuuuu - zawył razem z wilkiem Kosmo ekspert,

wezwania do wolności czując zew pierwotny,
wyli razem w ocean bezmiernej tęsknoty,

Wieloryb odpowiedział im echem mistycznym
od membran galaktycznych świetlistych odbitym,

i gwiazdy jak słowiczych rój świetlnych sonarów
rozdzwoniły się pośród rozległych konarów

obejmujących Wszechświat Prastarego Drzewa,
dźwięk niezliczonych dzwonków w kręgach się rozlegał,

od serca się odbijał i widziały oczy
gwiazdy jak deszcz wiosenny w ciemnej tafli wody

wykreślający koła, jak gdyby w klawisze
to tu, to tam, ktoś plumkał, grać coraz rzęsiściej

i szybciej rozpoczynał, aż po aplauz deszczu -
to twoje łzy ekspercie, przepraszam, człowieku,

z nieskażonego źródła te łzy twoje płyną -
odezwał się wilk Kosmo - nadal przed jaskinią

przy świętym ogniu szyję uwypuklasz w gwiazdy,
masz serce i masz umysł, wzrok i słuch otwarty,

masz ręce i masz nogi i usta gotowe,
skrzydlące się do lotu, żeby dać odpowiedź

na wezwanie tajemne tej nocy gwiaździstej,
by do ucha przyłożyć słuchawkę jak brzytwę,

jak rewolwer przyłożyć, z kabla uwić petlę,
śmieszy jesteś, tragiczny, oraz piękny jesteś,

kiedy się decydujesz kroki słyszeć własne,
w jakiejś ciemnej uliczce, gdy spotykasz babcię

u jej wejścia wróżącą z talii kart na dwoje,
przez szelest rynien idziesz, wybrzmiewają krople,

jakieś drzwi zapraszają byś wstąpił na chwilę,
oczy w górę podnosisz, fasady strzeliste,

miedzy nimi jest pasmo autostrady mlecznej,
chwilowo mgłą zasnute, lecz wiedz, że się przetrze,

że za tymi ścianami jest wszelkich gwiazd światło,
choć ścisnąć je próbują, ująć jak w imadło,

to światło jest silniejsze, te ściany rozeprze
gwiezdnego światła mocarz, jak balonik pęknie

ich pozorna solidność, ich stałość pozorna,
przymieszka, przybudówka zaledwie sklecona,

popatrz w górę człowieku, fasady strzeliste
są jak na twoich skroniach cęgi ograniczeń,

w oddali jest szczelina, a każda z tych kropel
światło gwiazd oddalonych bliższym czyni tobie,

jak strzały laserowe, pozwól, że przypomnę
tobie film Gwiezdne Wojny, zatem siądź wygodnie,

w kinowej sali ekran zaraz się rozświetli,
otworzy jak monolit z gwiezdnej odysei,

pod choinkę darmowe dziś masz konto premium,
jeszcze się ogień pali w Falconie Millenium,

chociaż rzęzi i kaszle, uderz Hanie Solo
w rozrusznik jego serca, wciąż celne masz oko,

niczym sokół w przestworzach, w objawieniu kropel,
w ulewie gwiazd rzęsistej nie bój się, że zmokniesz,

statkiem własnego oka, jak w kropli srebrzystej,
przez złamany mknij szlaban prędkości granicznej,

spójrz jak prędkość przemienia gwiazdy w świetlne linie,
jakby z jednego punktu wychodziły wszystkie,

to one mkną do ciebie przez świetlik źrenicy,
jesteś poza zasięgiem drogowej policji,

tu mandat ci nie grozi, ani przeciążenie
niczym wałek na ciasto nie przerobi ciebie,

przezroczyste naszego pojazdu są ściany,
przystańmy tu na chwilę, w miejscu zatrzymajmy,

wokół gwiazdy tej krąży ogromna struktura,
to jest sfera Dysona, o której nauka

spekuluje na Ziemi, z której ledwie człowiek
jak z kołyski po księżyc wyprostował rączkę,

zapałkami się bawi, choć raczkuje ledwie,
po skali Kardaszowa wspina się niepewnie,

niedoskonałą ledwie opanował mowę,
zaledwie wypowiedział "Houston, mamy problem",

widząc Ziemię z orbity, błękitną kołyskę
zsyłającą sny wszelkie, jednym oka błyskiem

ogarnął ją w całości, zrozumiał jak dobrze
usłyszeć z drugiej strony - "Jaki macie problem?"

Popatrz tutaj człowieku - sonda Von Neumana,
to w tej części kosmosu najprawdziwsza plaga,

rozmnaża się jak wirus, cyfrowe umysły,
nanotechnologiczne skupiska mimikry,

infekują przestrzenie i kolonizują,
pod postacią kamieni i roślin maskując

wpływają na percepcję, mamią oczy, uszy,
nie możesz mieć pewności kto do ciebie mówi,

gdy potkniesz się o korzeń i powiesz na zdrowie,
być może napotkałeś kosmitów kolonię,

a komu wtedy drzewo odpowie uprzejmie,
ten najpewniej pomyśli, żeby nie ćpać więcej,

tak mniej więcej pomyśli człowiek o tym drzewie,
że przez jary mózgowe choroba mu pełznie,

że mu korę mózgową wirus infekuje,
lub że z wodą coś przyjął, powietrze zatrute,

że się czegoś nawdychał, że jest niewyspany,
lub, że mleko skwaśniałe ktoś wlał mu do kawy.

A spójrz tutaj, ta kostka dryfująca w próżni,
to ogromny komputer, w którym żyje umysł

sztucznie kiedyś stworzony przez byty śmiertelne,
których marzeniem były wczasy permanentne,

nie ruszać się do sklepu, wszystko mieć podane,
nawet co mają myśleć, więc mózgi na tacę

i oddali je ufnie cyfrowemu bogu,
mocy obliczeniowej, do której wam progu

kilka rzutów beretem jeszcze pozostało,
ogród ekstaz nieziemskich żyjąc w bogu mają,

do kostki się przenieśli na własne życzenie,
on ją rozbudowuje by powiększać siebie,

doskonalić ich niebo do nieskończoności,
wszystko w siebie przemienił, ich mięso i kości,

żadna cząstka materii w nim się nie marnuje,
szczęściem wszechświat zaraża, rozkoszy wirusem,

skąd pobiera energię na wenę bez końca,
lata świetlne jak przerósł płótna mistrza Bosha.

Więc w takim pudełeczku sobie egzystują -
pudełeczko, pudełko, coraz większe pudło,

stopniuje się pudełek moc obliczeniowa,
aż po taką, od której rozpada się głowa,

możesz pańciu mi wierzyć, jak nie mnie to komu,
pozwiedzajmy przed wspólnym powrotem do domu.

Zwiedzali razem kosmos, pies i jego człowiek,
w podróży przez zamknięcia i otwarcia powiek.

Widzisz pańciu, że wszechświat zdaje się bez granic,
w takim wszechświecie wszystko może się wydarzyć

co wydarzyć się może, tu widzisz planetę,
bez granic, bez sztandarów, język na niej jeden,

wyobrażasz to sobie, tu do tego doszło,
co szumiało na Ziemi twoim długim włosom -

wiwat kwas, ludzie wszelkich pigmentacji skóry -
pamiętasz jak śpiewałeś uderzając w struny?

z planetą są tożsami, kosmosem i sobą,
nikt nikomu nie grozi bombą atomową,

rozwijają naukę, sztukę i kulturę,
ciekawi są wszechświata, zgłębiają naturę

jak oczy Mona Lisy, by na dnie ich odkryć
tajemnicę autora, lub choć jego podpis,

lecz czy dno ich istnieje, to osobna kwestia,
wiecznych oczu Giocondy orzech do zgryzienia.

Powiem tobie w sekrecie, żeby nie zapeszyć,
że są plany planetę w Unii Planet zrzeszyć.

A teraz lećmy dalej, inną ci pokażę,
jej oblicze jest z Ziemią bliźniacze niemalże,

tam żyje twój sobowtór, bez celu, nadziei,
instynkt życia go zmusza by ryć nosem w ziemi,

już dawno psa własnego, podobnego do mnie,
z wilczego głodu pożarł po Ostatniej Wojnie,

lecz ty byś mnie nie pożarł, między nami sztama,
nie pożarłbyś mnie pańciu, nie pożarł mnie, prawda?

I ja bym cię nie pożarł, mogę ci obiecać,
choć zerwana na globie jest koegzystencja

między psami i ludźmi - włóczą ludzkie kości
psy, które powróciły do stanu dzikości,

i w niwecz poszła wasza zmyślna eugenika,
wysiłek żeby z wilka uczynić jamnika,

mutacje popromienne tam zewsząd kły szczerzą,
nie sposób już odróżnić tam ludzi od zwierząt,

pożerają się ludzie nawzajem, smacznego
nikt nikomu nie powie aż do ostatniego,

tam ostatni artysta już dawno zjedzony,
ostatni jego obraz dawno przerobiony

na szałas albo ciepło - taką funkcję pełni
sztuka na tej planecie podobnej do Ziemi,

osiągnęła ideał sztuki użytecznej,
skutecznej i praktycznej, pożywnej społecznie,

nareszcie się udało kogoś nią nakarmić,
własne ego przekroczyć artyście, świat zbawić,

włączając siebie w obieg przemiany materii,
pozbawić się skłonności do czczych fanaberii,

prostą sztukę wytworzyć, w najprostszym języku,
w zrozumiałym każdemu języku instynktów,

bez dzielenia na czworo ostatniego włosa,
do szpiku kości sztuka w sedno trafiająca,

dająca do myślenia w dwóch słowach ostatnich
kołaczących się z rzadka pośród włosów rzadkich,

i wiersze się przydały, wiersze drukowane,
pomięte na ostatnią ludzką barykadę

gmachu cywilizacji płonącego stosu,
przez podtarcie natarcie odeprzeć chaosu.

Tak pańciu się zakończył na tym globie z nagła
marsz nauki, rozumu, wiary w poDstęp światła,

wielki cień przeoczyli, gdy mundur galowy
zapinał na ostatni guzik atomowy.

Z ludzkością tak nie będzie, przejdzie wąskie gardło,
na Mleczną Drogę wkroczy, niczym autostradą

z rozwianym włosem pomknie po miód z brzucha Słońca
i wypatroszy gwiazdy, ściany nie napotka

w drodze po obiecaną beczkę miodu z mlekiem,
że palce oblizywać nieskażone dziegciem.

Wracajmy już do domu, po drodze zahaczmy
o Srebrny Glob, by z niego na Ziemię popatrzyć.




Ilość odsłon: 221

Komentarze

lipiec 15, 2024 10:18

Dla tych którym się chciało - nagroda, Skinny Bob:

https://scontent-waw2-2.xx.fbcdn.net/v/t1.15752-9/449637681_919373672879132_5390594817453970529_n.jpg?_nc_cat=101&ccb=1-7&_nc_sid=9f807c&_nc_ohc=o2yZOYraci0Q7kNvgHHZweV&_nc_ht=scontent-waw2-2.xx&oh=03_Q7cD1QFQi_ikUvvrtiSczUfzEFuRg0AcARWrZrzGf-bHKelFXw&oe=66BC3A98

oraz prawdziwy Skinny Bob, czyli najsłynniejszy film przedstawiający rzekomo prawdziwego kosmitę, ciekawostką jest, że w odróżnieniu od filmu przedstawiającego autopsję kosmity, Skinny Bob dotąd oparł się próbie czasu, nikomu nie udało się ostatecznie obalić prawdziwości tego nagrania, poświęcono mu strony w Internecie, gdzie analizuje się go na wszystkie strony, są elementy wskazujące na mistyfikację, jak i elementy wskazujące na to, że film jest autentyczny. Ktoś zrobił szacunkowy kosztorys takiej mistyfikacji, i wyszła mu niebagatelna suma, także jeśli to fake, to kosztowny.

https://www.youtube.com/watch?v=LcwRvgOdsEU

lipiec 14, 2024 11:07

Wrzuciłem ten poemat w kształcie w jakim na razie jest, to jeszcze nie jest skończone, ale chciałem to zobaczyć ciurkiem, pewnie i tak nikt nie przeczyta. Zmieniłem też tytuł, bo tamten był do bani.