Sąsiadka Mościckiego
w poszukiwaniu siebie odc.3
Mama zmarła po dwóch tygodniach od wypadku, we wtorek.
W środę rano pojechałam do pobliskiego miasteczka. Było bardzo dużo pracy. Na szczęście siostra zaczęła załatwiać różne formalności, była bliżej, miała łatwiej. W jej mieszkaniu wykonałam kilka telefonów. Życzliwe sąsiadki ze wsi pomogły piec ciasta i dusić kury. Szwagier pojechał po mięso wieprzowe. Ja odwalałam czarną robotę - czyli sprzątałam.
– Jak ty sobie dasz radę teraz po śmierci matki? – pytała Malwina, moja siostra stryjeczna.
– Dam. Do tej pory sobie dawałam, to i teraz sobie poradzę.
– No ja nie byłabym pewna na twoim miejscu. Dziwnie się zachowujesz ostatnio. Do ciebie jakby nie dociera, że matka już nie żyje.
Malwina. Córka byłego ormowca, za którym mój tata nie przepadał. Nasi ojcowie ciągle się kłócili, a potem ja kłóciłam się z Malwiną.
– Widziałam, jak twoja matka pijana przewróciła się na rowerze – mówiła nieraz głośno w szkole.
– Ormówka! – odpowiadałam pogardliwie.
Ale Malwina nie była do końca taka zła. Gdy rodzice pili, czasem chodziłam do niej spać. W jej domu było ciepło, czysto i czułam się bezpiecznie. Czytałyśmy „Świerszczyk”, robiłyśmy balony z gumy Donald, zbierałyśmy schowane w nich kolorowe historyjki, układałyśmy puzzle. Jej mama była wspaniała. Piekła kruche francuskie ciastka, którymi namiętnie, z rozkoszą wypełniałam chude policzki. Częstowała też od czasu do czasu pysznymi obiadami.
– Czemu jej dajesz?! – pytał ojciec Malwiny za moimi plecami. – Domu nie ma?
– Ciszej. Przecież znasz sytuację. Dziecko niewinne jest.
W takich chwilach pokarm nie raz stawał mi w ustach i już więcej nie chciałam jeść albo przeżuwałam bardzo powoli, ostrożnie, tak jakbym obawiała się zadławienia.
W czwartek miał się odbyć pogrzeb. Nie sądziłam, że będzie tyle problemów. Otóż wieczorem przed ostatnią posługą przyszedł były ormowiec, którego moja rodzicielka żywiła i utrzymywała przez ostatnie pół roku (no niestety, mama miała dobre serce, nie nauczyła się, co dla niej korzystne, i nawet chamów lubiła), i zaczął, że dał mamusi kiedyś komplet talerzy, zostawił też stary magnetofon i teraz chce wszystko odzyskać. Na te słowa mojemu bratu, nerwusowi jednemu, podskoczył poziom adrenaliny, kortyzolu i nie wiem już, czego jeszcze. Pomyślałam, że dojdzie do bójki, więc powiedziałam temu panu najspokojniej, jak tylko potrafiłam, żeby przyszedł później, a teraz niech wyjdzie z naszego domu, bo śmierć, bo pogrzeb, tak nie wypada. Do brata natomiast rzekłam:
– Ty nie trać energii na szmatę, bo jak się jest szmatą, to wcześniej, czy później to się objawi, a zwłaszcza w trudnych chwilach.
Na szczeście się uspokoił.
W dniu pogrzebu udawałam twardziela: przytulałam siostrę i starszego brata, łza mi nie poleciała, nie potrafiłam płakać, totalna blokada nastąpiła, i gdy już zbliżaliśmy się do kościoła, zobaczyłam moje cudne dwie koleżanki ze studiów (m.in. tę z którą piwo kiedyś w pubie piłam). Popłakałam się, bo one znały mnie i mój stosunek do mamy, i pomyślałam, że Pan Jezus mi je zesłał i pozwolił płakać, kochany. Ich przyjazd dał mi tak dużo (pędziły pociągiem z Warszawy – moja Makówka kochana i druga –Słoneczko).
A w kościele cudny ksiądz powiedział cudne kazanie.
„Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień(…).”
Gdy tak mówił, spojrzał na mnie. Posłałam mu uśmiech i wyraz wdzięczności w oczach, bo tyle tylko mogłam wobec księdza z powołania.
Prawdziwy duchowny znalazł się w naszej parafii: w dżinsach chodził, na rolkach jeździł do sąsiedniej gminy, biegał. I czasem w tyłek, jak trzeba, uderzył. Z palenia papierosów na szczęście się wyleczył. No cóż, każdy z nas miał, ma ułomności.
***
Na cmentarzu podeszłam do cudnych koleżanek i powiedziałam:
– Dobrze, dziewczyny, nie mam chłopaka, przytulałam siostrę, którą jeszcze mąż przytula, przytulałam brata, to teraz przytulcie mnie, proszę.
I przytuliły koleżanki kochane.
Na koniec dokończyłam za siostrę przemówienie pożegnalne i zaprosiłam najbliższych na przyjęcie.
Chciałam jeszcze Makówkę i Słoneczko zaprosić, ale spieszyły na studia: „Nie chcemy się napraszać”– powiedziały.
Stypa była dosyć skromna, duży pokój gościnny zajęła najbliższa rodzina i trochę sąsiadów. Ponieważ wiedziałam, że mama, mimo swych wad, była też pogodną, wesołą kobietą, trochę zdenerwowało mnie towarzystwo z szarą powłoką smutku na twarzach. Dobry humor i radość rozsadzały mnie od wewnątrz. „Już nie cierpi” – myślałam.
Na stypę przyszła też stara, poczciwa ciotka, która mieszkała kilka domów dalej, i ku mojej wielkiej uldze próbowała podobnie jak ja rozruszać skostniałe otoczenie.
– Co to za ciasto, ciociu? – spytałam, biorąc do ręki kawałek z białą pianką na wierzchu i pąsowymi kropelkami.
– Krople rosy. Smakuje ci?
– Ach... krople rosy. Czyż to nie romantyczna nazwa, ciociu? Pyszne!
– Dziwnie się zachowujesz ostatnio – powiedziała cicho, kiwając lekko głową.
– Dlaczego dziwnie? Ma ciocia na myśli, że już nie taka wystraszona myszka? Wiesz, ciociu... bardzo lubiłam bajkę o „królewnie Śnieżce”. Teraz się obudziłam. Obudziłam, ciociu, i znalazłam się w innej bajce. Teraz jestem króliczkiem z ostrymi ząbkami i zaraz cię pożrę. – Roześmiałam się i wyszczerzyłam zęby.
– Nie wiem, jak ty dasz sobie radę. Jednak matka cię wspierała.
– Dziękuję za pocieszenie, już mi więcej nie potrzeba – syknęłam.
Kolejne dni spędzałam przeważnie w domu: odgrzewałam kotlety ze stypy, sprzątałam, oglądałam filmy, rozmawiałam z bratem.
Czasem w ogródku walczyłam z chwastami. Któregoś słonecznego dnia do ogrodzenia podeszła sąsiadka, starsza pani, którą mama często nazywała jasnowidzem, ponieważ zawsze, w tym, co się działo wokół, była bardzo dobrze zorientowana, a i sporą część czasu spędzała przy oknie.
– Agusia, a słońce nie za mocno ci świeci, gdy tak pielisz teraz?
– Nie za mocno, nie boję się majowego słońca, a praca w ogrodzie sprawia mi przyjemność, proszę pani.
– Mama do ciebie nie przyszła jeszcze?
- Co to znaczy "jeszcze"? - zapytałam, akcentując ostatnie słowo, choć nie miałam ochoty na rozmowę, gdyż poprzedniej nocy okropnie zmarzłam i nie mogłam spać.
- A bo widzisz, mówią, że jak matka dziecku umrze, to w pierwszych dniach odwiedza.
- Nie przyszła, proszę pani, a nawet jeśli, to cóż... Matki mam się bać?
- Ano ja wcale nie twierdzę, że masz się bać, ino, że tak mówią.
Rozmawiałyśmy jeszcze o jej chorym mężu, ale gdy zaczęła dłużej marudziła, doradziłam zakup specjalnego materaca na odleżyny, na co fuknęła pod nosem i szybko odeszła z obrażoną miną. Usłyszałam, jak krzyczy na męża, i syknęłam:
- Jędza!
W sobotę pojechałam do pobliskiego miasteczka. Kupiłam dla siostrzenicy pamiątkę z okazji pierwszej komunii – miała się odbyć w nadchodzącą niedzielę. Ze stypy zostało dwieście złotych, dodatkowo uczelnia wpłaciła stypendium socjalne i zapomogę z tytułu śmierci mamy. Oczywiście zaraz zaszalałam, bo absolutnie nie licząc się z tym na jak długo to wszystko wystarczy, kupiłam dosyć drogie czarne buty ze skóry na wysokim obcasie. Po powrocie z miasteczka zadzwoniła siostra, żebym koniecznie zrobiła bratu pranie. Szybko odcięłam ostrą ripostą, że pranie to sam może zrobić i niech nie przesadza z syndromem nadopiekuńczości.
- "Jasne ! Paralityk" - pomyślałam.
Brat też mnie trochę zdołował. Zaczął narzekać, jak to mama ostatnimi czasy mi dużo pomagała finansowo, poza tym zaczął się żalić, że nie da sobie rady, że ogródek duży, opłaty, spory dom.
Więc mu przypomniałam hektary oraz inwentarz, za sprzedaż których przysłał mi do Warszawy jedyne pięćdziesiąt złotych, po czym zaczęłam go pocieszać, jak tylko mogłam, i doradzać, żeby trzymał się wartościowych ludzi, zmniejszył uprawę warzyw i posiał trawę, a na pewno sobie poradzi.
– Masz przecież zdrowe ręce i nogi – mówiłam. A to, że mama mi ostatnio pomagała, bardzo mnie cieszy – dokończyłam. – Wreszcie zrozumiała po latach, że ma córkę.
W dzień komunii brat spytał:
– Pomożesz mi zawiązać krawat?
– Ale...ale ja nie umiem – odparłam nieśmiało. – Wiesz co, Andrzej? Ty weź idź do sąsiada, on na pewno pomoże.
Tak. Pomógł. Krawat zawiązała dwunastoletnia córka sąsiada.
„GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE, TAM BABĘ POŚLE” - pomyślałam.
Na przyjęciu komunijnym zrobiłam sobie kawę w kubku z napisem „I LOVE YOU” i poflirtowałam nieco z bratem szwagra. Irytowała mnie tylko teściowa siostry, która raz po raz mówiła:
– „Nalej, Agusia, bratu”, „Włóż, Agusia, bratu”, „Dolej bratu”.
Wreszcie nie wytrzymałam ze zdenerwowania i gdy spytała, gdzie brat poszedł, odparłam złośliwie:
– Poszedł zrobić kupę, proszę pani.
Później szwagier podwiózł mnie do stacji kolejowej.
– Przepraszam – powiedział, kiedy wysiadałam z samochodu.
– Nie ma sprawy. Wszyscy byliśmy zdenerwowani.
Komentarze
Sąsiadka Mościckiego
kwiecień 20, 2018 21:00
Szkolnie? Ojej, a co to znaczy? Znaczy jak szkolne wypracowanie? No to dałaś mi Jagódko zagwozdke, mi się podoba, zwłaszcza kubek L Love you:) dzięki, pozdrowienia
piwoniewiersze
kwiecień 20, 2018 20:47
Jest fajnie, ale poprzednia część podobała mi się bardziej. Tutaj, jakby torchę "szkolnie". Pozdrawiam
Sąsiadka Mościckiego
kwiecień 20, 2018 20:40
Mgła, dziękuję bardzo :) Leszku prawie wszystko na faktach, trochę może podpitrasilam literacko, ale niewiele, bohaterka ma barwne życie, czy też miała, oj będzie się działo, powrzucam tutaj w odcinkach. Dziękuję, Leszku.
Leszek.J
kwiecień 20, 2018 20:31
Ciekawe opowiadanie, nie wiem czy na faktach, czy z wyobraźni, wiem tylko że masz dryg do pisania.
Pozdrawiam
Konto usunięte
kwiecień 20, 2018 19:42
Fantastyczny tekst!
Szkoda że tak krótki :-)
Ps.do imienia Malwina mam szczególny sentyment :-)
Sąsiadka Mościckiego
kwiecień 20, 2018 14:05
Dziwna to miło mi że nie zanudził:) tekst pozdrawiam wszystkich
Dziwna
kwiecień 20, 2018 13:55
doczytałam do końca
nie zanudzasz ale też nie porywasz
ot tak neutralnie odbieram
pozdrawiam
grzybowa
kwiecień 20, 2018 12:26
No - jak pisałam - nie mam zielonego pojęcia, kiedy proza jest ok.
Napisałam dawno podobną prozę - w sensie - na podobny temat - i trzymam w szufladzie, bo też sama nie wiem, czy jest sens itd.
O, może wstawię kawałek tutaj. Chętnie się dowiem, czy mam do prozy jaki taki dryg :)
Sąsiadka Mościckiego
kwiecień 20, 2018 12:19
Grzybowa, bardzo dziękuję :) lejesz miód na moją duszę, mam sentyment do tego tekstu, choć stary jest bardzo. Bardzo wielkie dzięki, czyli opłaca się publikować :)
grzybowa
kwiecień 20, 2018 12:10
Historie trudnego dzieciństwa w prozie wychodzą Ci ładniej, niż w wierszach. Jest lekko humorystycznie, lekko gorzkawo i ironicznie, spokojnie i z dystansem właściwym. Niestety nie znam się na prozie, lubię po prostu, jak mi się lekko czyta i tyle. Dlatego nie wiem, czy to dobry, czy zły tekst. Wiem, że w księgarniach półki się uginają od tysięcy gorszych.