Sąsiadka Mościckiego
Ręce do góry
Ksiądz, który uczył Alę religii, całkiem dobrze sobie radził w nowej parafii. Dosyć szybko opuścił starą, zabytkową plebanię i zamieszkał ze swą młodą, cudną gosposią w nowym, murowanym „klocku”, jakie w okresie komuny często stawiano.
Nie hodował jak jego poprzednik krów, ani nie zbierał sianka z pola za kościołem. Parafialną ziemię oddał w dzierżawę jednemu z miejscowych gospodarzy – ojcu Ali.
Jak się później okazało było trochę problemów z tą ziemią. Ksiądz od czasu do czasu narzekał, że dzierżawca nie często płaci, spóźnia się z opłatami, gospodarz zaś czuł się niezbyt pewnie w nowej roli i zamartwiał zmiennością zamiarów „właściciela” gruntu.
- Zasiałem już trawę i nie wiadomo czy on nie zabierze, jak mu coś odbije. Często coś zmienia, ma te swoje dziurki w nosie – narzekał ojciec Ali do swojej żony.
- A mówiłam żebyś nie brał. Po co się w to pakowałeś? Mało ci roboty? – odpowiadała, wzruszając ramionami.
Ksiądz rzeczywiście ciągle coś zmieniał, przerabiał, zbierał pieniądze na wszelkie remonty i budowy.
Stary, porządny dzwon, który nie raz głośno pobrzmiewał nawet na odleglejszych skrawkach pól, również został zmieniony na nowy, automatyczny i dużo mniej dźwięczny.
Mała Ala ze łzami w oczach spoglądała na ukochanego „staruszka”. Niegdyś pociągany za gruby, mocny sznur, głośno oznajmiał o podniosłych chwilach, z serdecznością zapraszał wiernych w skromne progi świątyni. Teraz leżał samotnie na ziemi przed dzwonnicą, odtrącony, jakby sponiewierany i porzucony.
Ksiądz Kuśmiderek był niewysokim, lekko zaokrąglonym mężczyzną z jasnymi włosami.
Nabożeństwa, które odprawiał, trwały przeważnie długo, a najdłuższe były niedzielne kazania, w czasie których lubił robić piorunujące wrażenie.
Zwykle przemawiał w taki sposób, aby uczestnik mszy poczuł strach i ostatecznie skruszony, niczym po przejściu totalnego „katharsis” przyznał mu w końcu rację. Od czasu do czasu, owe przerażenie pogłębiał dodatkowo wstrząsającym i głośnym uderzeniem pięścią w ambonę. Często dotykał tematów trudnych, których ludzie po prostu się bali, wstydzili albo z którymi nie potrafili sobie poradzić. Czasem dosłownie cytował słowa drugiego z imienia i nazwiska, i upiększał przez dobudowanie własnych, nierzadko złośliwych historii, czy własnej oceny moralnej. Na ambonie czuł przewagę. Od razu przystępował do ataku. Uderzenia pięścią w połączeniu z głośnym krzykiem były jego ulubioną formą ekspresji.
Ojciec Ali czasem po przyjściu do domu z kościoła, lubił nieraz głośno zażartować:
- Neron, jak słowo daję, Neron. Ale mamy aktora. Alusiu, musisz koniecznie przeczytać Quo Vadis.
- Przecież to i tak w sumie jeden wielki teatr. Trzeba się ładnie ubrać, ukłony, śpiewy, fałszywe pozdrowienia – rzekła matka Ali.
- Cii – syknął jej mąż. – Ani słowa więcej! To wszystko jest potrzebne. Nie mów tak o kościele. Śpiewy i modlitwy są potrzebne. A ksiądz? Ach... dobra – westchnął i machnął ręką.
Gosposia księdza, pani Basia, była młodą pulchną i bardzo sympatyczną kobietą. Swym wyglądem bardziej przypominała dostojną diwę operową, niż gospodynię księdza z małej parafii.
Podobnie jak ksiądz, tryskała niespożytą energią i na swój sposób, jak tylko mogła angażowała się w życie parafian. Po dwóch latach założyła chór parafialny, do którego należała również mała Ala. W skład chóru wchodziły przeważnie uczennice szkoły podstawowej. W chłodniejsze dni, próby odbywały się na plebani w ciepłej, zadbanej piwnicy; wiosną i latem przeważnie w kościele. Ludzie różnie mówili: chodziły plotki, że pani Basia była czymś więcej niż tylko gospodynią księdza
Katechezy odbywały się raz w tygodniu, w domu starszej pani, która mieszkała naprzeciwko szkoły. Obok posesji rosły młode drzewka czereśni, na które ku rozpaczy właścicielki, późną wiosną dzieciaki często się zakradały.
Ksiądz przychodził na lekcje z teczką, z której wyjmował podręcznik, małą książeczkę do nabożeństwa oraz czarną, wąską, ale długą gumę z małym otworem w środku. To wszystko kładł na drewnianym stoliku, przy którym zwykł zasiadać.
Gumą wzbudzał prawdziwy strach; leżała w centralnym punkcie drewnianego stolika, naprzeciw księdza, jakby na przestrzał serca, i poddawana była szczegółowym oględzinom przerażonych, dziecięcych oczu oraz samego katechety. On zaś spoglądał na nią z czułością, niemal pieścił i rozbierał wzrokiem.
Bardziej niegrzecznym uczniom nie raz się oberwało od księdza po rękach ukochaną, czarną zabawką. Ale guma najbardziej przerażała Alę, dlatego też na każdej lekcji starała się siedzieć jak tylko mogła najciszej i z powagą wysłuchiwała wykładów o Bogu. Tak naprawdę, to bardziej udawała, że słucha, bo strach paraliżował ją doszczętnie i utrudniał jakiekolwiek skupienie.
Wobec tych, którym zdarzyło się nie uczestniczyć w niedzielnej mszy, ksiądz stosował innego rodzaju kary - mianowicie kazał klęczeć w kącie z rękoma uniesionymi do góry. Ta „trzymanka” trwała zazwyczaj przez całą katechezę albo niewiele krócej. Głównie wzywał do kąta chłopców, bo im najczęściej przytrafiał się brak obecności na mszy, ale Ala również zaliczała klęczki. Powód jednak był inny niż u pozostałych. Dziewczynka wręcz przeciwnie, chodziła do kościoła; z wielkim przejęciem sypała kolorowe płatki kwiatów pod nogi księdza podczas procesji w pierwszą niedzielę każdego miesiąca; śpiewała w chórze oraz szczerze, w spokoju przeżywała modlitwę, i z sercem przyjmowała Pana Jezusa. Otóż klęczeć musiała za ojca, który od czasu do czasu w niedzielę mocno poprawiał sobotnie picie, to znaczy pił jeszcze więcej.
– Tata był w kościele? – pytał ksiądz.
– Nie – Ala odpowiadała szybko.
– Na kolana! Za ojca, i ręce do góry!
Wiedziała, że kłamstwo jest bezsensowne i zaraz szybko wyjdzie. Ksiądz Kuśmiderek był bardzo dobrze zorientowany, jeśli chodzi o udział parafian w życiu kościoła. Poza tym i tak każdy wiedział, kto był, a kogo nie było na mszy w niedzielę. Parafia nie była duża.
Mimo, że skóra cierpła na jej chudych rękach, kruche, delikatne ciało przebiegały dreszcze, to dzielnie i wytrwale odprawiała „pokutę” za ukochanego tatusia.
Pewnego dnia na próbę chóru w kościele zawitał ksiądz. Ala była już nieco starsza, więcej rozumiała. Stanął w lekkim rozkroku, obok jednej z ławek. Najpierw skrzyżował ręce na piersiach, po czym ukrył pod pachami, następnie lekko się uśmiechając, powiedział:
- Witajcie szanowne dziewczęta. Jak wam się tutaj podoba?
Zapadła głęboka, wręcz przerażająca cisza. Nie tak dawny jeszcze cichy szczebiot którejś z dziewcząt, teraz niczym mały obłoczek pośród gęstej, ciemnej nawałnicy, nagle się ulotnił.
Ksiądz ją uwielbiał. Ubóstwiał „śmiertelną”, głęboką ciszę.
- Wiecie dlaczego zostałem księdzem? – spytał głośno z nieco szerszym uśmiechem, a jego policzki nabrały wyraźnych, mocnych rumieńców.
Ala wbiła w jego twarz przenikliwe spojrzenie i czuła co powie, przynajmniej domyślała się, że nie będzie to coś pozytywnego.
- Bo chciałem mieć władzę – szybko dokończył i zadzierając wysoko brodę, zaczął spoglądać w sufit, jakby sam jasny anioł miał na niego zstąpić.
Ala wiedziała o czym teraz myśli. Była pewna, że cudna zjawa w złotej aureoli nie nadleci i prędzej diabła się spodziewała, niż skromnego aniołka w białej sukni. W jej głowie pobrzmiewało tylko:
- Chciałem mieć władzę, chciałem mieć władzę, ręce do góry, ręce do góry...
https://www.youtube.com/watch?v=ZU5En14C1A0
Komentarze
Sąsiadka Mościckiego
maj 06, 2018 10:05
Tak Tomku, są różni, tak jak różni są ludzie, wśród muchomorow jest przecież tyle jadalnych :)
Tomek
maj 06, 2018 10:00
A ja jakoś szerzej to opowiadanie. O niedowartościowanych narcyzach z przemocowymi wzorcami z dzieciństwa. Księża są różni.
Pozdrawiam.
Sąsiadka Mościckiego
maj 06, 2018 08:24
Witaj, Ulu, niestety księża to inna kasta, nie będę się już o nich więcej rozwodzić, myślę, że to opowiadanie pokazuje mój stosunek. Dziękuję :)
pozdrawiam
Konto usunięte
maj 06, 2018 08:17
Witam
Ksiądz to drugi po Bogu, a nawet jeszcze ważniejszy.
To co opisujesz, to nic nowego. Ciemnota i zacofanie ludu Bożego jest niereformowalna.
Wizja piekła i strach przed wycięciem lud głupi kupi. Nawet swoje dzieci poświęci dla Boga - Kapłana
Miłej niedzieli życzę
Sąsiadka Mościckiego
maj 06, 2018 07:52
Dziękuję, Tomku :) materiał na wiersz? do zastanowienia...
Tomek
maj 06, 2018 07:39
Początek, wg mnie, trochę przegadany, ale to w końcu opowiadanie. Sama końcówka piękna. Chciałem mieć władzę, ręce do góry - materiał na wiersz chyba mógłby być.
Pozdrawiam.
Sąsiadka Mościckiego
maj 06, 2018 07:19
Leszku dziękuję :) tak, w szkole też nie oszczędzano. Do dziś mam uraz do nauczycieli niższego szczebla niż nauczyciel akademicki. Pozdrawiam :)
Leszek.J
maj 05, 2018 21:27
Coś mi to przypomina, księża krzyczeli na kazaniach aż dreszcz przenikał szczególnie dzieci.
Ksiądz to była ważna osoba na wsi i do dziś jest a bicie na religii zdarzało się, w szkole też było praktykowane jeszcze częściej.
Dobre opowiadanie.
Pozdrawiam
Sąsiadka Mościckiego
maj 04, 2018 20:29
Joanno, dziękuję za zostawienie śladu,
Pozdrawiam
Joanna-d-m
maj 04, 2018 13:02
Dobry tekst. Puenta wcale mnie nie zaskoczyła, bo czegóż można było się spodziewać po TAKIM księdzu. Niedowartościowanie: z czegoś się to bierze i gdzieś trzeba upustowi dać. Dobrze to ukazałaś.
Pozdrawiam