Sąsiadka Mościckiego
Jeszcze wszystkie zdążą pęknąć...odc.1/2
„Dziś
wiem, że w zło się trzeba, jak w szelest, zasłuchać –
Że
łatwiej wykrwawić, niźli udobruchać.
Mgła mi z ręki
wróżyła... Pamiętam szept cienia...
Nim cios we mnie
uderzył – wprzód zbrakło zbawienia.
A gdym wołał o
pomoc – tak nagle się stało,
Jakbym najpierw miał ranę,
a później – to ciało...” *
Bolesław Leśmian
"Klęska" *
Stasia wróciła późnym
popołudniem z przesłuchania. Lewe oko wyraźnie podkreślał ślad
dużego siniaka, dolną wargę miała rozciętą i bardziej niż
zwykle zaczerwienioną, na bluzce czerwone plamy.
To było
siódme przesłuchanie. Kolejne pytania o byłego akowca Ryśka,
oskarżonego o sabotaż i kolaborację, kolejne upokorzenia, kolejne
stacje. Od dwóch tygodni, oprawcy dziergali niewyraźne, koślawe
hafty z nieuzasadnionych oszczerstw, którymi opluwali delikatną
twarz kobiety. To był koszmar szyty na miarę Stasinej delikatności,
powtarzający się co kilka dni, ale nawracający każdej nocy, gdy
leżała samotnie w łóżku.
- Parszywy ubek! Władek...
oj, Władek... gdzie jesteś? – myślała z trudem zdejmując
pantofle.
Zawsze uwielbiała skórzane, eleganckie buty. To
była niemal obsesja. Na nich nigdy nie oszczędzała. Po wojnie
ojciec przepisał jej kawałek ziemi oraz mały domek z czerwonej
cegły, gdzie w wąskiej sieni z brukowaną posadzką przechowywała
ukochane buty.
- Po butach poznaje się człowieka, w nich
ukryta jest dusza – mówiła.
Wiosną od frontu rosły
bujne krzaki oblepione białymi kiściami bzu. Za domkiem znajdował
się niewielki ogródek, a w nim różnego rodzaju warzywa oraz
kwiaty, przeważnie dalie, peonie, konwalie oraz dzikie róże. Z
płatków tych ostatnich, Stasia przygotowywała konfiturę do
pączków, które smażyła u rodzonej siostry Tereski mieszkającej
w sąsiedniej wsi. W domku, oprócz sieni, były jeszcze dwa maleńkie
pokoje oraz niewielka kuchnia. W drewnianym kredensie za szybą
Stasia przechowywała srebrne sztućce, talerze z pozłacanym wzorem
oraz filiżanki z porcelany. Okna były niewielkie, a przylegające
doń, długie gałęzie bzu bez skrupułów wykradały naturalne
światło, toteż często paliły się tam świece i lampy
naftowe.
Zaraz za ogródkiem aż do piaszczystej drogi
rozciągał się kawałek kolorowej łąki, na którą Stasia
wypuszczała jedyną krowę, kilka kur i kaczek oraz psa. Miała też
koty, ale te przeważnie biegały po podwórku albo w przyległym do
domku budynku gospodarczym wytężały wzrok, co rusz natrafiając na
zabłąkaną myszkę. Od czasu do czasu zdarzało się im niczym
efemeryda, rozpłynąć w zielonych kępach trawy splecionych z
dźwięcznymi ariami bąków, pszczół i świerszczy.
W
cieplejszych porach, Stasia przychodziła na łąkę z blaszanym
wiadrem, siadała na małym drewnianym taborecie i doiła krowę. Do
wiadra tryskały wąskie strumyki białej cieczy, a wypełniając go
po brzegi, tworzyły na powierzchni puszystą piankę złożoną z
błyszczących bąbelków.
Stasia była piękną panną w
średnim wieku i mimo upływu czasu, nadal emanowała delikatnością,
iskrą młodzieńczego zapału i uroku. Na bladej, lekko pociągłej
twarzy oraz w dużych, niebieskich oczach podkreślonych długimi
rzęsami, przewijała się lekka kokieteria. Czarne, gęste włosy,
modnie zaczesane do góry, spływały w lekkich falach do połowy
szyi, a pełne i często lekko rozwarte usta dodawały całej
fizjonomii cech pewnej zmysłowości.
Lubiła mężczyzn. Od
czasu do czasu, pod domek zajeżdżał bryczką uśmiechnięty pan z
bukietem kwiatów i butelką dobrego wina.
We wczesnej
młodości kochała się z wzajemnością w miejscowym dziedzicu
Władku, który kilka lat przed wybuchem wojny, wyemigrował do
Anglii pozostawiając w samotności i bólu rozżalone Stasine serce.
Z początku pisywał dużo listów, pełnych miłosnych wyznań, w
których obiecywał zabrać do siebie niedoszłą narzeczoną, ale z
czasem było ich coraz mniej, aż wreszcie z wybuchem wojny
całkowicie zamilkł.
Stasia zdawała sobie sprawę ze swych
walorów zewnętrznych; nieco próżna, jak kobieta, kokietowała,
bawiła się mężczyznami, jednak nigdy nie pozwoliła na zbliżenie.
W jej sercu zawsze było miejsce dla jedynego, umiłowanego
Władka.
Taka już była, Stasia. Piękna, inteligentna,
adorowana, ale też niedostępna.
Tamtego dnia, po
siódmym, tym razem ostatnim przesłuchaniu, gdy siedziała na
krześle zdejmując pantofle, pochyliła się, oparła głowę o
kolana, objęła je dłońmi, następnie boso podeszła do okna.
Na
podłogę, jeden po drugim, zaczęły opadać pukle czarnych, gęstych
włosów.
Wtedy coś w niej pękło. Przestała dbać o
siebie, każdego dnia była coraz bardziej apatyczna, powoli
wycofywała się z życia. Co prawda chodziła jeszcze do siostry
Tereski, która mieszkała w sąsiedniej wiosce i pomagała w
zajęciach domowych, ale to były coraz rzadsze i krótsze momenty,
promyki nadziei na lepsze jutro, małe powroty.
Pewnego
letniego dnia, w ogóle nie wstała z łóżka. Krowa z nabrzmiałymi
wymionami, ryczała w budynku gospodarczym, pies głośno ujadał,
drób hałasował w zamkniętym kurniku, wydziobując resztki zboża,
a przerażone koty gdzieś się pochowały. Tereska, która od
pewnego czasu często zaglądała do Stasi, po kilku dniach wezwała
lekarza.
- Nie jestem pewien. Wygląda mi to na coś
poważniejszego, nie wykluczam schizofrenii, ale do diagnozy
potrzebny jest szpital. Musimy ją zabrać. – oznajmił, zamykając
drzwi do pokoju chorej.
- To niemożliwe. O czym doktor
mówi? – spytała ze smutkiem w oczach Tereska.
- Ano tak,
szanowna pani, nic nie poradzimy, wola Najwyższego.
- Ile
będzie w szpitalu?
- Co najmniej dwa miesiące, zobaczymy
czy leki zaczną działać. Jeśli nie, dłużej u nas zostanie.
Po
wyjściu doktora, twarz Tereski nagle pojaśniała, źrenice
rozszerzyły, weszła uśmiechnięta do pokoju siostry i ujęła
delikatnie jej dłoń:
- Kochanie pojedziesz z panem
doktorem do szpitala. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Będziemy
cię z Olkiem i Werką odwiedzać. Wszystko będzie dobrze.
Po
tygodniu Tereska pojechała z mężem i córką do Stasi do szpitala.
Na ich widok kobieta krzyknęła:
- Nie kocham was!
Spierdalajcie stąd! A ty Olek, to nie wiem jaki chuj ciebie zrobił,
po kim ty jesteś... Won mi stąd! To przez was tu się
znalazłam!
Tereska omal się nie rozpłakała. Po chwili
Stasia rzekła:
- Tereska, zaczekaj. Ty możesz mnie
odwiedzać. A mundurów już nie będzie? Tak się boję mundurów.
Ciii... oni też tu są.
- Wszystko będzie dobrze -
powiedziała Tereska.
Po trzech miesiącach Stasia wyszła z
szpitala i zamieszkała u siostry.
Tereska mieszkała z
mężem Olkiem i jedyną córką Weroniką. Posiadali niewielkie
gospodarstwo, na które składały się drewniany dom, stodoła, mała
murowana obora oraz kilka hektarów ziemi rozproszonych tu i ówdzie
w kawałkach.
Mieszkali nad stawem. Otoczony długimi liśćmi
tataraku, szerokimi białymi pniami brzóz, wabił miejscowe dzikie
ptactwo oraz towarzystwo głośnych dzieciaków i wielbicieli
karasków. Starsi nie przepadali za towarzystwem dzieci, szczególnie
gdy wzburzona powierzchnia zataczała lekkie fale niemal do samego
środka wodnego koła, cmokali i kiwając głowami przesuwali się
znacznie dalej, a potem kucali w krzakach z wędkami w
dłoniach.
Łabędzie, z wielką galanterią zadzierały do
góry długie, wyprostowane szyje; białe, masywne kupry niczym
pośladki rubensowskich kobiet wytwornie zlewały się z powierzchnią
mętnej wody, zataczając dookoła szerokie pierścienie.
Córka
Tereski - Weronika, była chrześniaczką Stasi. Na pierwszą
komunię, dziewczynka dostała od matki chrzestnej talerz z
wygrawerowaną datą uroczystości i pozłacanym napisem:
„Pamiątka
Pierwszej Komunii Świętej”
Gdy Stasia zamieszkała u
nich, Weronika często chodziła do pokoju cioci i z zapałem, jak to
kilkuletnia dziewczynka, słuchała różnych opowieści. Czasem
Stasia zamykała się w sobie, spoglądała błędnym wzrokiem przed
siebie albo mówiła w sposób absolutnie niezrozumiały dla
siostrzenicy.
– Jaka ty jesteś śliczna panienka,
taka śliczna panienka w białych rękawiczkach.
– Ciocia,
to ja, Weronka, nie poznajesz?
– Jutro odbędzie się
twój ślub, a potem wielkie weselne przyjęcie. Władek też
przyjedzie, zobaczysz.
Weronika wybiegała wtedy przerażona
do kuchni i przez kilka dni nie odwiedzała cioci, potem wszystko
powtarzało się cyklicznie.
Komentarze
Sąsiadka Mościckiego
maj 20, 2018 12:43
Dziwna, bardzo dziękuję :)
Dziwna
maj 20, 2018 12:26
Z zainteresowaniem przeczytałam.
pozdrawiam.
Tomek
maj 20, 2018 12:09
A.. to stąd ten odnośnik. Bo już myślałem "co ma piernik do tego tekstu"?
Pozdrawiam.
Sąsiadka Mościckiego
maj 20, 2018 12:05
Dzięki Bachowi napisany, mam do tego tekstu wielki sentyment :) Dziękuję, Tomek.
Pozdrawiam
Tomek
maj 20, 2018 11:14
Ładnie poprowadzony tekst. Treść, pomiędzy klamrami, kojarzy mi się z "Tajemniczym ogrodem", był taki film i pewnie powieść, Nie-wiem-czyja, film zapadł w pamięć. Trochę wydumane to przesłuchanie, ale niech będzie, jako początek "klamerki" tekstu.
O schizofrenii bez empatii.
Pozdrawiam.
Sąsiadka Mościckiego
maj 20, 2018 08:17
https://www.youtube.com/watch?v=rrVDATvUitA&start_radio=1&list=RDEMVuJMFQY6SyvaEaGiZndKfQ