Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

Dziś wiem, że w zło się trzeba, jak w szelest, zasłuchać – 
Że łatwiej wykrwawić, niźli udobruchać. 
Mgła mi z ręki wróżyła... Pamiętam szept cienia... 
Nim cios we mnie uderzył – wprzód zbrakło zbawienia. 
A gdym wołał o pomoc – tak nagle się stało, 
Jakbym najpierw miał ranę, a później – to ciało...” * 

Bolesław Leśmian "Klęska" *


Stasia wróciła późnym popołudniem z przesłuchania. Lewe oko wyraźnie podkreślał ślad dużego siniaka, dolną wargę miała rozciętą i bardziej niż zwykle zaczerwienioną, na bluzce czerwone plamy. 
To było siódme przesłuchanie. Kolejne pytania o byłego akowca Ryśka, oskarżonego o sabotaż i kolaborację, kolejne upokorzenia, kolejne stacje. Od dwóch tygodni, oprawcy dziergali niewyraźne, koślawe hafty z nieuzasadnionych oszczerstw, którymi opluwali delikatną twarz kobiety. To był koszmar szyty na miarę Stasinej delikatności, powtarzający się co kilka dni, ale nawracający każdej nocy, gdy leżała samotnie w łóżku. 
- Parszywy ubek! Władek... oj, Władek... gdzie jesteś? – myślała z trudem zdejmując pantofle. 
Zawsze uwielbiała skórzane, eleganckie buty. To była niemal obsesja. Na nich nigdy nie oszczędzała. Po wojnie ojciec przepisał jej kawałek ziemi oraz mały domek z czerwonej cegły, gdzie w wąskiej sieni z brukowaną posadzką przechowywała ukochane buty. 
- Po butach poznaje się człowieka, w nich ukryta jest dusza – mówiła. 
Wiosną od frontu rosły bujne krzaki oblepione białymi kiściami bzu. Za domkiem znajdował się niewielki ogródek, a w nim różnego rodzaju warzywa oraz kwiaty, przeważnie dalie, peonie, konwalie oraz dzikie róże. Z płatków tych ostatnich, Stasia przygotowywała konfiturę do pączków, które smażyła u rodzonej siostry Tereski mieszkającej w sąsiedniej wsi. W domku, oprócz sieni, były jeszcze dwa maleńkie pokoje oraz niewielka kuchnia. W drewnianym kredensie za szybą Stasia przechowywała srebrne sztućce, talerze z pozłacanym wzorem oraz filiżanki z porcelany. Okna były niewielkie, a przylegające doń, długie gałęzie bzu bez skrupułów wykradały naturalne światło, toteż często paliły się tam świece i lampy naftowe. 
Zaraz za ogródkiem aż do piaszczystej drogi rozciągał się kawałek kolorowej łąki, na którą Stasia wypuszczała jedyną krowę, kilka kur i kaczek oraz psa. Miała też koty, ale te przeważnie biegały po podwórku albo w przyległym do domku budynku gospodarczym wytężały wzrok, co rusz natrafiając na zabłąkaną myszkę. Od czasu do czasu zdarzało się im niczym efemeryda, rozpłynąć w zielonych kępach trawy splecionych z dźwięcznymi ariami bąków, pszczół i świerszczy. 
W cieplejszych porach, Stasia przychodziła na łąkę z blaszanym wiadrem, siadała na małym drewnianym taborecie i doiła krowę. Do wiadra tryskały wąskie strumyki białej cieczy, a wypełniając go po brzegi, tworzyły na powierzchni puszystą piankę złożoną z błyszczących bąbelków. 
Stasia była piękną panną w średnim wieku i mimo upływu czasu, nadal emanowała delikatnością, iskrą młodzieńczego zapału i uroku. Na bladej, lekko pociągłej twarzy oraz w dużych, niebieskich oczach podkreślonych długimi rzęsami, przewijała się lekka kokieteria. Czarne, gęste włosy, modnie zaczesane do góry, spływały w lekkich falach do połowy szyi, a pełne i często lekko rozwarte usta dodawały całej fizjonomii cech pewnej zmysłowości. 
Lubiła mężczyzn. Od czasu do czasu, pod domek zajeżdżał bryczką uśmiechnięty pan z bukietem kwiatów i butelką dobrego wina. 

We wczesnej młodości kochała się z wzajemnością w miejscowym dziedzicu Władku, który kilka lat przed wybuchem wojny, wyemigrował do Anglii pozostawiając w samotności i bólu rozżalone Stasine serce. Z początku pisywał dużo listów, pełnych miłosnych wyznań, w których obiecywał zabrać do siebie niedoszłą narzeczoną, ale z czasem było ich coraz mniej, aż wreszcie z wybuchem wojny całkowicie zamilkł. 
Stasia zdawała sobie sprawę ze swych walorów zewnętrznych; nieco próżna, jak kobieta, kokietowała, bawiła się mężczyznami, jednak nigdy nie pozwoliła na zbliżenie. W jej sercu zawsze było miejsce dla jedynego, umiłowanego Władka. 
Taka już była, Stasia. Piękna, inteligentna, adorowana, ale też niedostępna. 

Tamtego dnia, po siódmym, tym razem ostatnim przesłuchaniu, gdy siedziała na krześle zdejmując pantofle, pochyliła się, oparła głowę o kolana, objęła je dłońmi, następnie boso podeszła do okna. 
Na podłogę, jeden po drugim, zaczęły opadać pukle czarnych, gęstych włosów. 
Wtedy coś w niej pękło. Przestała dbać o siebie, każdego dnia była coraz bardziej apatyczna, powoli wycofywała się z życia. Co prawda chodziła jeszcze do siostry Tereski, która mieszkała w sąsiedniej wiosce i pomagała w zajęciach domowych, ale to były coraz rzadsze i krótsze momenty, promyki nadziei na lepsze jutro, małe powroty. 
Pewnego letniego dnia, w ogóle nie wstała z łóżka. Krowa z nabrzmiałymi wymionami, ryczała w budynku gospodarczym, pies głośno ujadał, drób hałasował w zamkniętym kurniku, wydziobując resztki zboża, a przerażone koty gdzieś się pochowały. Tereska, która od pewnego czasu często zaglądała do Stasi, po kilku dniach wezwała lekarza. 
- Nie jestem pewien. Wygląda mi to na coś poważniejszego, nie wykluczam schizofrenii, ale do diagnozy potrzebny jest szpital. Musimy ją zabrać. – oznajmił, zamykając drzwi do pokoju chorej. 
- To niemożliwe. O czym doktor mówi? – spytała ze smutkiem w oczach Tereska. 
- Ano tak, szanowna pani, nic nie poradzimy, wola Najwyższego. 
- Ile będzie w szpitalu? 
- Co najmniej dwa miesiące, zobaczymy czy leki zaczną działać. Jeśli nie, dłużej u nas zostanie. 

Po wyjściu doktora, twarz Tereski nagle pojaśniała, źrenice rozszerzyły, weszła uśmiechnięta do pokoju siostry i ujęła delikatnie jej dłoń: 
- Kochanie pojedziesz z panem doktorem do szpitala. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Będziemy cię z Olkiem i Werką odwiedzać. Wszystko będzie dobrze. 
Po tygodniu Tereska pojechała z mężem i córką do Stasi do szpitala. Na ich widok kobieta krzyknęła: 
- Nie kocham was! Spierdalajcie stąd! A ty Olek, to nie wiem jaki chuj ciebie zrobił, po kim ty jesteś... Won mi stąd! To przez was tu się znalazłam! 
Tereska omal się nie rozpłakała. Po chwili Stasia rzekła: 
- Tereska, zaczekaj. Ty możesz mnie odwiedzać. A mundurów już nie będzie? Tak się boję mundurów. Ciii... oni też tu są. 
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała Tereska. 
Po trzech miesiącach Stasia wyszła z szpitala i zamieszkała u siostry. 

Tereska mieszkała z mężem Olkiem i jedyną córką Weroniką. Posiadali niewielkie gospodarstwo, na które składały się drewniany dom, stodoła, mała murowana obora oraz kilka hektarów ziemi rozproszonych tu i ówdzie w kawałkach. 
Mieszkali nad stawem. Otoczony długimi liśćmi tataraku, szerokimi białymi pniami brzóz, wabił miejscowe dzikie ptactwo oraz towarzystwo głośnych dzieciaków i wielbicieli karasków. Starsi nie przepadali za towarzystwem dzieci, szczególnie gdy wzburzona powierzchnia zataczała lekkie fale niemal do samego środka wodnego koła, cmokali i kiwając głowami przesuwali się znacznie dalej, a potem kucali w krzakach z wędkami w dłoniach. 
Łabędzie, z wielką galanterią zadzierały do góry długie, wyprostowane szyje; białe, masywne kupry niczym pośladki rubensowskich kobiet wytwornie zlewały się z powierzchnią mętnej wody, zataczając dookoła szerokie pierścienie. 
Córka Tereski - Weronika, była chrześniaczką Stasi. Na pierwszą komunię, dziewczynka dostała od matki chrzestnej talerz z wygrawerowaną datą uroczystości i pozłacanym napisem: 
„Pamiątka Pierwszej Komunii Świętej” 
Gdy Stasia zamieszkała u nich, Weronika często chodziła do pokoju cioci i z zapałem, jak to kilkuletnia dziewczynka, słuchała różnych opowieści. Czasem Stasia zamykała się w sobie, spoglądała błędnym wzrokiem przed siebie albo mówiła w sposób absolutnie niezrozumiały dla siostrzenicy. 
– Jaka ty jesteś śliczna panienka, taka śliczna panienka w białych rękawiczkach. 
– Ciocia, to ja, Weronka, nie poznajesz? 
– Jutro odbędzie się twój ślub, a potem wielkie weselne przyjęcie. Władek też przyjedzie, zobaczysz. 
Weronika wybiegała wtedy przerażona do kuchni i przez kilka dni nie odwiedzała cioci, potem wszystko powtarzało się cyklicznie.

Ilość odsłon: 1021

Komentarze

maj 20, 2018 12:43

Dziwna, bardzo dziękuję :)

maj 20, 2018 12:26

Z zainteresowaniem przeczytałam.
pozdrawiam.

maj 20, 2018 12:09

A.. to stąd ten odnośnik. Bo już myślałem "co ma piernik do tego tekstu"?
Pozdrawiam.

maj 20, 2018 12:05

Dzięki Bachowi napisany, mam do tego tekstu wielki sentyment :) Dziękuję, Tomek.
Pozdrawiam

maj 20, 2018 11:14

Ładnie poprowadzony tekst. Treść, pomiędzy klamrami, kojarzy mi się z "Tajemniczym ogrodem", był taki film i pewnie powieść, Nie-wiem-czyja, film zapadł w pamięć. Trochę wydumane to przesłuchanie, ale niech będzie, jako początek "klamerki" tekstu.
O schizofrenii bez empatii.
Pozdrawiam.

maj 20, 2018 08:17

https://www.youtube.com/watch?v=rrVDATvUitA&start_radio=1&list=RDEMVuJMFQY6SyvaEaGiZndKfQ