Sąsiadka Mościckiego
w poszukiwaniu siebie odc.7
-
Dostałam wypłatę – powiedziałam do Miecia, gdy znalazłam się
już w jego mieszkaniu.
-
Jaką wypłatę?
-
Dziekanat dał mi siedemset złotych. Zatrudnili mnie. W końcu
jestem naczelnym psychiatrą kraju.
-
Taa... To raczej zapomoga – uśmiechnął się. – No, no, jesteś
bogata. Wreszcie przestaniesz podbierać mi fajki.
-
Pytałam przecież, poza tym sam częstowałeś.
-
Taa... nerwy. Oj... Nie pal, mała – westchnął i poszedł
spać.
Po
chwili zaczęłam pisać swoje „dzieło”.
Tryb
życia Miecia na początku bardzo mnie denerwował, szczególnie
pewne ograniczenia kontaktu i wynikający z tego pewien dyskomfort.
Większość dnia przesypiał, chyba, że stało się coś
nadzwyczajnego i spał w nocy, ale przeważnie późnym wieczorem
powracał do życia. Z czasem to wszystko zrozumiałam i
zaakceptowałam. Wieczorem dosiadał swą kochankę - komputer i
często zaciągając się papierosowym dymem grzebał w grafice,
którą szczególnie sobie upodobał. Tworzył strony. W ogóle
informatyka, programy, o których nie wiedziałam, czy nawet nie
śniłam, były jego obsesją. Oprócz komputera, papierosów,
gorzkiej czekolady, coca coli, muzyki i informacji z kraju oraz ze
świata, nic innego się nie liczyło. Oczywiście był bardzo
wrażliwym, inteligentnym człowiekiem, dobrym przyjacielem. W pewnym
momencie zaczęłam w nim szukać ojca, czy dobrego wujka, ale szybko
zmieniłam taktykę uznając to za bezsensowne, bo tak naprawdę
byliśmy na tym samym poziomie – tylko dużymi dziećmi i znaczna
różnica wieku nie odgrywała większej roli.
Po
południu zadzwoniłam do przyjaciółki Elwiry, czy nie zechciałaby
pójść ze mną na zakupy. Po godzinie byłyśmy już w
supermarkecie. Szybko, z dziką pazernością rzuciłam się na półki
z żywnością, oczy w pośpiechu i łapczywie połykały kolorowe
pudełka i papierki.
Gdyby
nie Elwira prawdopodobnie wydałabym niemal wszystkie pieniądze, a
najlepiej od razu wyniosłabym cały dział żywności. Dziś
podejrzewam, że ludzie, którzy doświadczyli prawdziwego głodu coś
o tym wiedzieli. Babka jednej z moich koleżanek przez całe życie
robiła zapasy żywnościowe. Mogła nie mieć ubrania, nowych
majtek, ale w lodówce zawsze musiał być zapas mięsa, nawet jeśli
nie był aż tak konieczny. Podobno po jej śmierci, rodzina znalazła
sporą ilość sucharów za łóżkiem.
-
Agnieszko, nie kupuj tyle tych małych jogurtów, zawsze można
jeszcze tutaj przyjść. Lepiej weź dwa większe, okej? Pamiętasz
co było? Musisz uważać z pieniędzmi, kochanie, tak? – moja
przyjaciółka powtarzała z troską w głosie.
-
Jeszcze trochę warzyw – powiedziałam, chwytając główkę
kapusty.
-
A na co ci cała kapusta? Dziewczyno, opamiętaj się!
-
Jak to? Dla pana dziekana i całej ekipy. Muszę im zrobić surówkę.
Nie widziałaś, jak siedzieli pod parasolem i pili piwo, gdy szłyśmy
tutaj? Ten przystojniak z dziekanatu w błękitnej koszuli też tam
był. Oni nas śledzą i czekają.
Elwira
szeroko otworzyła oczy.
-
Idziemy! Wystarczy ćwiartka, okej? – powiedziała głośniej, i
mocno chwyciła mnie za ramię.
Następnego
dnia rano poszłam na pobliski bazarek i kupiłam z przeceny okropne
„traktory” - niemodne czarno-czerwone buty na wysokim, szerokim
obcasie, bardzo grubej podeszwie oraz czerwoną, dziecięcą kurtkę.
Zdążyłam już schudnąć na tyle, że swobodnie mieściłam się w
wymarzony rozmiar trzydzieści sześć. Kurteczka pasowała idealnie,
nawet była lekko za duża.
Po
powrocie do mieszkania Miecia, znowu pisałam pracę
licencjacką:
„Niektórzy
Mamusiu martwią się o mnie niepotrzebnie. Mówią, że świr,
głupio się uśmiecham, coś nie tak z tą Agnieszką, która zawsze
w kącie cicho siedziała. Tylko nie mogą pojąć, że Agnieszka
jest króliczkiem, a jak się pozwoli kochać, to będzie króliczkiem
z kokardką.
WHAT
IN THE WORLD ARE YOU DOING?
Nie
mogą zrozumieć, że przez przeżycia, w ostatnich paru tygodniach
poznałam siebie bardziej niż w przeciągu kilku lat. Oni nie
rozumieją mamusiu co to znaczy rzucić się w pożar. Autor „Małego
księcia” z pewnością by mnie zrozumiał, prawda?
Chcę
Ci o czymś powiedzieć kochana, bo bardzo mi pewien kamień leży na
sercu, wwierca się w ciało niczym wrzód. Otóż... mam jedną
koleżankę w akademiku – studentkę drugiego roku medycyny. Razem
mieszkamy.
MATRIKS!
AKCJA!
Kasia
jest biednym dzieckiem Mamusiu, które chce kochać i potrzebuje
miłości, ale niestety ma ojca frustrata z PRL-u.
Wyobraź
sobie, że dwa dni temu zaatakowała mnie w pokoju przy wszystkich,
ot tak nagle, ni z tego ni z owego zaczęła krzyczeć, że powinnam
spieszyć się z podaniem o akademik na następny rok. Doszło tylko
do niepotrzebnej kłótni i głupich pretensji, bo jak? Przez
przeżycia nie mogłam podania pisać, a jeszcze taka praca
licencjacka... Na koniec stwierdziła, że traktuję ją jak dziecko
i się rozpłakała. Nie chciałam tego, ale kim ona jest Mamusiu?
Dzieckiem bożym przecież jest. Czy tak trudno jej to pojąć, tym
bardziej, że wierząca?
Mamusiu.
Dla
mnie ta Kasia, nie jest mądrą dziewczynką. To biedne,
rozpieszczone przez swoją mamusię dziecko, które perfidnie
wykorzystuje emocjonalny szantaż ze strony zbyt ambitnego tatusia do
dołowania innych. Oczywiście, wiem... Kasia ma sporo racji,
podpadłam, przyznaję Mamusiu. Otóż w czasie, gdy byłam na
pogrzebie rodzicielki, a potem zostałam w domu przez tych parę dni,
zupełnie zapomniałam o jedzeniu, które zostawiłam w akademiku.
Właściwie to już wcześniej zapomniałam, ale to przez nerwy,
mamusiu. Więc, gdy wróciłam ze wsi, Kasia wystawiła na stół
spleśniały sok porzeczkowy i powiedziała, żebym wyrzuciła.
Wyobrażasz sobie Mamusiu, po pogrzebie takie akcje?! Ja rozumiem z
jednej strony jej podejście i zachowanie pedagogiczne, ale
pedagogika polega też na wzajemnym wychowywaniu, i tylko tak sobie
myślę, że w tym przypadku to Kasia chyba przesadziła, nie uważasz
mamusiu? Bo czyż nie mogła wylać tego soku wcześniej, a potem
udzielić mi reprymendy?! Nie rozumiem, jak ludzie mogą trzymać się
kurczowo tych swoich poglądów i za wszelką cenę, nawet jeśli
jest nią kiszenie w pleśni, próbują pokazać jacy to są mądrzy
i waleczni.
Następnie
wygarnęła mi czajniki (przepraszam Mamusiu, w ciągu ostatnich
trzech tygodni przypaliłam trzy, ale odkupiłam). Poza tym, Kasia
ostatnio bardzo uważnie mnie obserwowała i ciągle, niemal na
każdym kroku zwracała uwagę, że nie sprzątam, nie zmywam po
sobie i jeszcze wiele innych spraw wytknęła. Tylko szkoda, że o
swoich naczyniach równie często zapominała, i zdaje się więcej
bałaganu ode mnie robiła, bo tylko w książkach siedziała. Ale ja
aż tak uwagi nie zwracałam, nawet sama czasem po niej pozmywałam.
A później przeżywała, jak zwykle, że nie zda egzaminu, choć
zawsze dobrze albo bardzo dobrze wszystko zaliczała.
Powiem
Ci mamusiu, że cechowała ją wybitnie fałszywa skromność, która
polegała między innymi nie tylko na nieuzasadnionym użalaniu się
nad sobą, ale również na dochodzeniu - bezczelnie pytała kolegów,
jak im poszło podczas egzaminów, a potem z nich się śmiała i
mówiła jacy to oni fałszywi.
Wczoraj
powiedziała również z uśmiechem, choć smutek z oczu strumieniami
się wylewał, że ładnie wyglądam, jednak powinnam uważać, bo
dalsze chudnięcie na urodzie mi zaszkodzi. Wyobrażasz sobie
mamusiu?! Ale szybko zaczęła się smucić i narzekać, jaki to ona
ma tyłeczek duży.
No
przepraszam mamusiu, przecież to nie moja wina, że taki ma
tyłeczek. Jakby nie jadła tych tłustych naleśników od swojej
mamusi i ciast z masami, to i tłuszczyk tak by nie osiadł.
Ja
zawsze uważałam, że obżeranie się szkodzi. Choć Miecio tłusty
i lubię się do niego przytulić, ale nie ma co przesadzać. Zresztą
Miecio jest starszy i chory, więc nie ma co porównywać. Jednak
lepiej się delektować, powolutku. Każdą chwilą.
Czasem
poszłam na siłkę i flirtowałam z odważnikami i chłopakami;
aerobik z koleżankami również trenowałam w świetlicy, a nie
tylko książka, książka i praca. Przecież to nie średniowiecze,
koni nie ma. Stres, napięcie trzeba gdzieś rozładować.
Wiesz
co, mamusiu? Ja po prostu czuję, że tu o chłopaka Kasi tak
naprawdę chodzi. Ostatnimi czasy Rafał często ją odwiedzał. Nic
do niego nie miałam i nie mam, absolutnie nie w moim typie, choć
bardzo go lubię. Zresztą jakby nawet był w typie, to też bym nic
nie miała, bo zajęty. Inteligentny, przystojny student matematyki.
Ale ostatnio nadzwyczaj często i długo z nim rozmawiam, zwłaszcza
o muzyce i polityce, i chyba Kasia tego przeżyć nie może.
Lubię
chłopaków, ich sposób myślenia. Czasem nawet mam wrażenie, że
jestem chłopakiem, przynajmniej chciałabym nim nie raz być i
gdybym wierzyła w reinkarnację to podejrzewam, że w poprzednim
wcieleniu miałam penisa i mózg mężczyzny. Widocznie musiałam
chyba narozrabiać, dlatego trochę ciężkie mam życie. No czyż
źle mają? Okres ich nie dopada, rodzić w bólach nie muszą,
dziecko i dom na głowie przeważnie do kobiet należą, to znaczy
więcej obowiązku, wiadomo samica-słonica, a taki to sobie pójdzie
do pubu lub jakiejś knajpki, szluga zajara i piwko wypije. Kobietom
dużo mniej uchodzi, mniej wody mają na dodatek i zmarszczki
szybciej wychodzą. O los okrutny! O biedne kobiety! Osobiście
przeciwko dziewczynom też nic nie mam, zwłaszcza tym pewnym własnej
wartości, ale wiesz przecież, jak to w historii bywało. Choćby
taka Ksantypa, która filozofów gnębiła, czy Salome, przez którą
Jan Chrzciciel głowę stracił albo morderczyni Lady Makbet.
Okrutne! Wyrachowane kurwy! Na pokaz, przeważnie bez serca.
Te
wyrafinowane jednak bardziej wrażliwe. Często taka k...przyjmuje
formę żony albo męża, zależy co w kroku siedzi, i jeśli druga
strona mniej kasy przyniesie albo choroba dopadnie, to dopiero kurwa
wychodzi, mamusiu. Oczywiście były też prawdziwe diwy, jak
szlachetna Penelopa – wierna, idealna żona; waleczna dziewica
Joanna i wiele innych szlachetnych. Dlatego obawiam się, że jeśli
Kasia nie zacznie pracować nad duszą, to biedny Rafał z kłębkiem
na szyi skończy i tragedia, jak nic będzie.
Ale
wczoraj Mamusiu dostrzegłam w cichaczu iskierkę.
MATRIKS
REAKTYWACJA!
- Jesteś
po prostu niemożliwa, Agnieszko! - powiedziała Kasia.
-
To
ty jesteś niemożliwa, Kasiu.
Uśmiech.
-
Kocham
cię.
- Ja
też. Sandałki mi leżą. Może wiszą?
-
Co?
-
Może.
-
A
jednak jesteś niemożliwa.
Uśmiech.
Komentarze
Sąsiadka Mościckiego
czerwiec 02, 2018 20:59
Dziwna Ty jesteś naprawdę dziwna :) ja pierdół nie czytam, szkoda czasu. A Ty jeszcze silisz się na komentarz, żal.
Dziwna
czerwiec 02, 2018 19:40
I Ty mi pod moją prozą mówiłaś, że się rozpisałam...
to co ja mam teraz tu powiedzieć
podtrzymuję moje zdanie z kiedyś - takie tam pierdoły
bez urazy, ale dla mnie nie jest ciekawie
pozdrawiam
Tomek
czerwiec 02, 2018 19:32
ścieśnij monolog do trzech linijek, max. do pięciu. I będzie dobrze.
Pozdrawiam.
Sąsiadka Mościckiego
czerwiec 02, 2018 16:23
Jak się tylko przeleci to i efekt słaby;)
Tomek
czerwiec 02, 2018 12:32
Niestety, "pracę licencjacką" przeleciałem wzrokiem tylko. Powtarzające się, psychotyczne rekwizyty, może ważne dla podmiotu literackiego, ale ja, jako czytelnik, jestem zmęczony. Gdybyś skróciła do dwóch-trzech zdań, nawet długich... I tak wiadomo byłoby, co chcesz wyrazić.
I długie to, statyczne bardzo.
Pozdrawiam.