Portal Poemax jest prowadzony we współpracy ze stowarzyszeniem Salon Literacki

W pewnej wiosce położonej na obrzeżach wielkiego kiedyś, ale obecnie nieco przetrzebionego lasu mieszkała sobie pewna dziewczynka ze swoją mamusią. Dziewczynka nie była w pełnym tego słowa znaczeniu dziewczynką, bo dawno już przekroczyła 30 roczek życia, a jak mawiali niektórzy – była znacznie bardziej posunięta w latach i nie tylko w latach, ale o tym później.

Owa dziewczynka była bardzo miła i wszyscy ją lubili. Najbardziej lubił ją chyba jednak ksiądz proboszcz miejscowej parafii. Jego plebania leżała w linii prostej o jakieś 3 kilometry od domu dziewczynki, ale drogą bitą było to już 6,5 kilometra, dlatego z oczywistych względów – czy szła do kościoła, czy na plebanię, zawsze wybierała drogę na skróty … a jedyny skrót prowadził przez wzmiankowany las.

Można o niej powiedzieć powiedzieć, że była bardzo zaangażowaną parafianką – co niedziela chodziła bowiem do kościoła, a w dni powszednie na plebanię. To chyba z tego względu kiedy ktoś mówił o niej, że jest „posunięta w latach” zwykle mrugał okiem, jakby chciał coś dodatkowo zasugerować.

Dziewczynka miała na imię Krysia, ale sąsiedzi – z powodu jej ulubionego nakrycia głowy, które wydziergała jaj na szydełku kochana mamusia – nazywali ją żartobliwie „Moherowy Berecik”. Przylgnęło do niej to określenie tak bardzo, że nawet jej mama często ją tak nazywała.


Mamusia dziewczynki była ubogą wdową, żyjącą z renty po swoim zmarłym mężu – gajowym o nazwisku Marucha, który był niegdyś osobą bardzo popularną w okolicy, jako że w chwilach wolnych, ale także w godzinach służbowych trudnił się wytwarzaniem napoju zwanego przez miejscowych „siwucha”, co się nawet rymowało zabawnie z Marucha, ale było małym qui pro quo, ponieważ napój ów cechowała klarowność i przejrzystość z uwagi na wysokiej jakości aparaturę dostarczoną gajowemu przez proboszcza – wyrafinowanego smakosza i cenionego kontrahenta jego produktów.


Wróćmy jednak do Moherowego Berecika i jej mamy. Żyły one dość skromnie, ale poza rentą po gajowym jakimś sposobem udało im się załatwić parę innych świadczeń z opieki społecznej i innych instytucji. Tajemnicą poliszynela było choćby to, że Moherowy Berecik otrzymywała mimo swojego posunięcia, a może wręcz za posunięcie – tego nie wie nikt – 500+ i dodatek rodzinny i jeszcze coś tam, coś tam, o czym trudno mi pisać, bo się na tym nie znam. A i kościół za pośrednictwem księdza proboszcza udzielał im chrześcijańskiego wsparcia, co przecież nie jest takie oczywiste, ani często spotykane w dzisiejszych czasach.


Tego dnia była niedziela niehandlowa. Mamusia Moherowego Berecika wyciągnęła z pawlacza spory koszyczek, a ze spiżarni kawał słoniny, salceson, pętko pasztetowej i omszałą flaszeczkę z zapasów po zmarłym mężu i zawołała dziewczynkę do siebie. Kiedy ta przybiegła – była bowiem dziewczynką bardzo posłuszną swojej mamusi – wdowa powiedziała do niej:


„Moherowy Bereciku. Weźmiesz ten koszyczek i zaniesiesz go księdzu dobrodziejowi. Ale nie chodź przez las, tylko normalną drogą. Słuchałam dzisiaj w naszym kochanym radyjku felietonu ojca Tadeusza i dowiedziałam się rzeczy strasznej. Otóż od jakiegoś czasu w lasach grasują złe wilki. I to nie jakieś tam zwykłe wilki, ale takie nasłane na nas z zagranicy przez jakiegoś Sorosza, czy innego diabła i mające za zadanie siać zamęt i satanizm w naszym biednym kraju. Kto wie – może i w naszym lesie już się zadomowiły.”


Na to dziewczynka odpowiedziała: „Ależ kochana mamusiu – w naszym lesie nie ma żadnych wilków. Wczoraj jak wracałam z plebanii, to spotkałam tylko pana gajowego Szyszkę – no wiesz – tego, co odkupił od nas aparaturę po tatusiu – i kilku żołnierzy WOT. Aha – był z nimi jeszcze jeden pan – taki dostojny z bródką i wąsami i z bardzo mądrym wyrazem oczu.

Ten pan wydawał rozkazy, a panowie z WOT padali i wstawali, aportowali patyki, które ten pan im rzucał, łasili się do niego, a jeden to nawet mruczał i miauczał jak kot, kiedy ten pan powiedział: „Jesteś teraz Alik, a ja prezes”.

Pan Szyszko to tak się z tego śmiał, że potknął się o swoją fuzję i wylądował pod kociołkiem w którym akurat coś podgrzewał nad ogniskiem. Wpadła mu też do ogniska jego ulubiona siekierka, z którą się nigdy nie rozstaje i nie mógł jej wyjąć, bo się zajęła ogniem. Ale ten pan coś krzyknął i od razu kilku żołnierzy rzuciło się do ogniska i wyjęli siekierkę i ją ugasili i oddali panu gajowemu.”


Mamusia pokiwała głową z pobłażaniem i powiedziała: „Córuchno – to pięknie, że tak się wczoraj zdarzyło. Ale skąd możesz wiedzieć, czy pan gajowy nie poluje akurat dziś na bażanty, które ksiądz dobrodziej hoduje w swojej wolierze?

A ten pan o którym mówisz, to był przecież nie kto inny, tylko pan Antoni – serdeczny przyjaciel ojca Tadeusza, a wiesz przecież, że dzisiaj są jego imieniny, więc pewnie pan Antoni i jego oddział szturmowy, który miał tutaj ćwiczenia taktyczne, są już dawno w Toruniu – kochanie.

Aha!!! Przypomniało mi się, że miałam wysłać ojcu dyrektorowi kartkę z życzeniami i przekaz, ale to już jutro – sama się pofatyguję do miasteczka. Pamiętaj o tym, co ci mówię Moherowy Bereciku i nie wchodź dzisiaj do lasu, tylko idź drogą. Masz tu na drogę różaniec. Kiedy będziesz się modliła po drodze, to czas szybciej ci zleci, a i główka uwolni się od grzesznych myśli. No idź już, bo ksiądz dobrodziej czeka.”


Dziewczynka przyklękła ochoczo, pocałowała mamusię w rękę, przeżegnała się, biorąc różaniec i schowała go tymczasem na podołku, a potem wzięła koszyczek i wyszła z chatki. Jednak czy to wina jej skromnego rozumku, czy też wrodzona przekora spowodowała, że Moherowy Berecik nie posłuchała mamusi.

Zamiast iść drogą weszła prosto do lasu podskakując i nucąc jakąś wesołą kościelną piosnkę. Kiedy była już w połowie drogi, czy to ze zmęczenia tym podskakiwaniem, czy też za sprawą złego przeczucia sięgnęła do podołka, gdzie miała ukryty różaniec. Zaczęła się po cichu modlić i od razu poweselała. Dalej szła już znacznie śmielej.


Aż tu nagle – zza wielkiego krzaka wilczej jagody, przy którym przechodziła setki, a może tysiące razy wyskoczył nagle wilk. Wilk był dokładnie taki sam jak na obrazku, który pokazywał jej kiedyś ksiądz proboszcz, kiedy uczył ją anatomii, tylko że nie był całkiem rozebrany. Ten wilk miał na sobie białą koszulkę z jakimiś literami – jedne były czarne, inne czerwone i ułożone w dziwny sposób, bo jedne pod drugimi w kilku rzędach. Dziewczynka zakryła natychmiast oczy, bo domyśliła się, że to albo jakieś brzydkie słowo, albo zaklęcie satanistyczne. Ale tak czy owak choć wbrew własnej woli przeczytała kilka liter, od czego poczuła wielką słabość w nogach. Były to KON ... TY ... JA.

Moherowy Berecik mimo że przed chwilą jeszcze się bardzo bała, aż klasnęła w rączki z radości, gdyż przyszło jej do główki, że słowa te mogą oznaczać pozycję na jeźdźca, którą przecież bardzo lubiła. Ale zaraz potem zachmurzyła się jej twarzyczka, bo pomyślała, że ten wilk próbuje ją sprowadzić na złą drogę.


Tymczasem wilk – rozglądając się trwożliwie na wszystkie strony – podszedł do niej ostrożnie i powiedział: „Dzień dobry”, ale w taki sposób, że w jego ustach „R” zabrzmiało jak bulgot zarzynanego świniaka. Było gardłowe i niepokojące, ale miało w sobie coś takiego, że za chwilę chciało się je usłyszeć jeszcze raz. Dziewczynka ścisnęła mocniej różaniec – tak mocno aż paciorki pozostawiły małe białe dołki w jej rączce. Pomyślała, że tak właśnie musi wyglądać pokuszenie i że wilk właśnie na pokuszenie ją wodzi.



Nabrała jednak odwagi i trochę niepewnie odpowiedziała: „Pochwalony” a następnie już nieco śmielej zapytała: „A co pan tutaj robi, panie wilku?” Wilk jeszcze raz się rozejrzał i odpowiedział: „Szukam elektoratu”. Czego? - zapytała Moherowy Berecik, bo to już było drugie dziwne obce słowo, którego nie znała wcześniej i do tego znowu z tym gardłowym „R”.

„Szukam elektoratu i platformy porozumienia” dodał całkiem niepytany wilk, a pod Berecikiem nogi znowu się ugięły, bo po pierwsze – kolejne obce słowo, a po drugie - 3 x „R”.

A ja myślałam, że pan mnie chce zjeść, albo może wykorzystać – odparła dziewczynka z leciutką nutą nostalgii przy słowie wykorzystać.

„Ależ broń Boże, panienko” - odparł wilk i zabulgotał: „A mieszka tu może w pobliżu jakiś suweren? I znowu to „R” pomyślała dziewczynka zachwycona kolejnym nowym słowem, które tym razem jej się skojarzyło, więc odpowiedziała rezolutnie: „Jedynym znanym mi w okolicy sutenerem (specjalnie wypowiedział teraz „R” gardłowo) jest ksiądz phoboszcz (zmiana pisowni, żeby było szybciej), ale nie mieszka w sutehenie, ale na plebanii – o tam phosto – pokazała ręką i zaśmiała się perliście ubawiona tą piękną grą słów, którą sama z siebie wymyśliła.

Wilk spojrzał za jej ręką, następnie skłonił się szarmancko, zabulgotał znowu po swojemu coś, co zabrzmiało jak ohevuah, a skojarzyło jej się z rezerwuar i pogalopował w stronę plebanii.


Co za dziwny wilk – pomyślała Moherowy Berecik, chowając różaniec w podołku i przykucnęła na chwilę pod krzakiem wilczej jagody, jak to miała zawsze w zwyczaju, potem naciągnęła nieco wyżej stringi i podążyła na plebanię. Po drodze ćwiczyła wszakże wymowę owego „R”, które tak przypadło jej do gustu. Powtarzała różne dziwne słowa, które słyszała czasem od gajowego Szyszki, ale zamiast zwykłego „R” wymawiała je po nowemu: „kuhwa, piehdolić, śhutem go po jądhach, sztuceh, bheneka, siekiehka” i jeszcze parę innych. Dziewczynka domyślała się, że niektóre z tych słów są brzydkie, ale stwierdziła, że w końcu wyspowiada się z tego księdzu, otrzyma od niego rozgrzeszenie, odbędzie zadaną pokutę w takiej pozycji jaką ksiądz jej wyznaczy i będzie po sprawie. Co ma być ruszone, nie powinno leżeć, pomyślała i zadowolona z tej dowcipnej maksymy, raźno poszła przed siebie.

=======================================================================


No i tutaj drogie dzieci – koniec bajki … w zasadzie powinienem dopisać, że ciąg dalszy nastąpi, ale nie nastąpi, bo wszystko dalej już wiadomo:


- wilk pogalopował na plebanię, wkitrał się do łóżka księdza dobrodzieja i zmusił go pod karą połknięcia do wykonania „innych czynności seksualnych” (bo to straszny świńtuch był z tego wilka, a po latach spędzonych prawdopodobnie w zdeprawowanej Brukseli, był strasznie wyposzczony);


- przyszła w końcu na plebanię Moherowy Berecik i wilk powtórzył z nią swoje niecne „czynności” … potem połknął oboje i zasnął;


- szczęściem do plebanii zaszedł (choć zygzakiem) jak raz sam gajowy Szyszko, który miał dla księdza butelczynę siwuchy według receptury Maruchy (uwaga rym);


- kiedy zauważył leżącego w łóżku wilka (całe szczęście, że leżącego, bo to znacznie ułatwiło celowanie) – wygarnął do niego dwukrotnie, używając breneki z obu luf, co je miał załadowane na wszelki wypadek, bo i on słuchał przecież felietonów ojca dyrektora;


- jako trofeum łowieckie dzielny gajowy postanowił zabrać wilkowi nie skórę, ale koszulkę, której ten nawet nie zdjął z siebie do snu – lewacka fleja;


- jednak kiedy zdejmował koszulkę, zauważył że wilk ma w sobie coś, co się porusza … do tego rytmicznie się porusza … a jeszcze do tego to coś pokrzykiwało i pojękiwało:


- gajowy kilkoma zręcznymi ruchami swojej siekierki rozciął brzuszysko wilka i jego oczom ukazał się widok … no – oszczędźmy sobie szczegółów;


- w ten sposób gajowy ocalił i księdza i Moherowy Berecik … co prawda – ten prawdziwy berecik gdzieś się zapodział i Krysia musiała chodzić jakiś czas z gołą główką, ale niedługo trwało jak mamusia wydziergała jej nowy;


- faktem jest, że ksiądz dobrodziej już po opróżnieniu przez całą trójkę butelczyny przyniesionej przez gajowego, wyciągnął gdzieś z szafy flaszkę przedniej jakości wina mszalnego, które zamówił aż w Watykanie, na etykiecie której złotymi stylizowanymi literami napisane było „VINA TUSCA”


NO I TUTAJ TO JUŻ NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ … KOOONIEC ...






Ilość odsłon: 987

Komentarze

sierpień 06, 2018 22:40

Nie, nie,
tu, nie wstydzę się obgryzionych

Pozdrawiam :)

sierpień 06, 2018 22:19

Joanno - no nie chciałbym być przyczyną Twoich kilku wizyt u manicurzystki ... przecież to są koszta !!!

- może spróbuj zakładać rękawiczki - no wiesz - takie do wyjmowania różnych rzeczy z piekarnika ... nawet jak coś tam pogryziesz, to szansa, że trafisz na paznokieć będzie znikoma :)))

sierpień 06, 2018 21:51

Czytając,
gryzłam pazury
a nie robiłam tego hoho
ohoho
:)))

sierpień 06, 2018 14:19

Są momenty, ale poprzednia mi się bardziej podobała. Najbardziej rozbawił mnie moment, w którym oszczędzasz czytelnikowi szczegółów :)

Konto usunięte

2-42-4

sierpień 05, 2018 20:43

A gdzie jest tak gorąco?

sierpień 05, 2018 20:36

PaNZecie,ależ masz wenę jak na te upały, stworzyłeś tu tak sielski klimacik że z Uchem prezesa mógłbyś konkurować, gratulacje
Pozdrawiam