Sąsiadka Mościckiego
taka mądra jestem...
- Zaczynałam wiele szkół – powiedziałam do Irminki. - Prawo mnie zabijało, ale zobaczyłam jak profesor kreśli na tablicy” NEMO IUDEX IDONEUS IN PROPRIA CAUSA. Taka mądra jestem.
Chcesz jeszcze kawy Irminko? Więc na czym to ja skończyłam? Aha, już wiem... Studiowałam też teologię. Na szczęście nie skończyłam, dzięki temu jestem w miarę normalna. ( Tu puściłam oczko do Irminki). Mówili, że kto ma słabą wiarę, na teologii może stracić jej resztki. Ale dowiedziałam się o św. Augustynie - doktorze kościoła, który miał kochanki przed nawróceniem, a nawet żonę i lubił mówić: ”błądzę więc jestem”. Często się na niego powołuję, taka mądra jestem!
Studiowałam też medycynę na Akademii Medycznej. Akademia po latach zmieniła nazwę na Uniwersytet. Brr... Irminko, jaka brzydka nazwa. Nie to co Akademija: brzmi tak melodyjnie, delikatnie, niczym prawdziwa kobieta, a nie tam jakiś Uniwersytet.
Niestety miałam zbyt słabą odporność na bakterie, widziałam je na obrazach olejnych, na jawie, w snach, ale nie jako czynniki patogenne. Weźmy Irminko takiego Staphylococcusa Aureusa – gronkowca złocistego. Czyż nie piękna nazwa? Z nim trzeba uważać jak ze słońcem, bo można się poparzyć.
Na Akademii dotarły do mnie słowa: „Ze wszystkich nauk medycyna jest najszlachetniejsza”. Taka mądra jestem!
I do Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego chodziłam. Ale gdy kolega pewnego dnia powiedział, że uczęszczam do szkoły głównej gówna wywożenia, od razu zrezygnowałam, bo na myśl mi przyszła reymontowska Jagusia, jak ją na taczkach z gnojem wywieźli. Zresztą później zapisałam się do koła gospodyń wiejskich, więc o gospodarstwie całkiem dobrym, nabyłam wiedzy – taka mądra jestem, a już ci!
Widzisz Irminko, życie to jest teatr, jak pisał E. Stachura. Zakładasz maski i wcielasz się w różne role...
Ale wiesz co? O polonistykę też zahaczyłam. Byłam zachwycona Terencjuszem:”Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce” oraz Horacym.
Chwytałam dzień w każdej sekundzie i noc również - czytałam do późnych godzin. Widziałam przed oczami U. Eco i jego”kto czyta, ten żyje podwójnie”. Pragnęłam zostać nauczycielką, zapoznawać latorośl z piękną polską mową. Jednak dowiedziałam się później, że belferki to idiotki, i tak zakończyłam bardzo szybko edukacyję.
Aż pewnego dnia, gdy moje ciało zaczęło gnić jak zepsute jabłko, jak kłębek starej brudnej bielizny, zapisałam się na portale literackie i zaczęłam pisać wiersze, Irminko. Nie były to twory najwyższych lotów, w końcu zaczynałam, ale szybko zdobyłam sobie dobrą pozycję i przychylność współuczestników. Podbiegałam pod inne teksty, chwaliłam ile się dało, głaskałam, nawilżałam wazeliną najgorsze gnioty (wtedy tak nie uważałam). Wypatrywałam każdego, kto odpowiadał na komentarze, zaraz brałam się za takiego delikwenta, jemu komentowałam , i w ten oto sposób zostałam ulubioną poetessą. Szczyt marzeń! Taka mądra jestem... Jeśli nie byłam pewna interpretacji, czekałam, aż wypowie się autor lub inni, żeby nie zrobić z siebie głupiej. No przecież byłam najmądrzejsza. Dosyć szybko zdobyłam liczne grono pochlebców, a przy okazji dobrze się bawiłam.
Założyłam pewien kierunek na jednym z portali: „warszawski kierunek gęsi”. Zaprzyjaźniłam się z inną świetną poetką ( A jakże! Tylko z takimi się przyjaźniłam, byle miernotę miałam za nic, a miernotą byli ci, co mnie nie chwalili, wiadomo). Poetka założyła „krakowski kierunek kaczek” i tak powstały dwa obozy, trendy pisania. W miarę upływu czasu z krakowską poetką zaczęłam się kłócić, za bardzo czepiała się mojego stylu, a wiadomo, mój był najlepszy. Miałam też swoje wierne pieski, zawsze obroniły nawet najgorsze dzieło, i szybko spadałam na cztery łapy.
Jednak trafiały się perełki, które od razu poznały się na moich niektórych „dziełach” i trach – bach pękałam, i wysyłałam najgorszą żółć, na jaką było mnie stać. Miażdżyłam z maksymalną siłą tych, którym moje dzieła przeszkadzały. Obierałam ze skórki pomarańczki naszpikowane gwoździkami jadu, wyciągałam pióra z wierszogardzieli, by weszły w tryb braku potrzeby lotu. Nie udało się. Każdy chciał pisać. Wszędzie widziałam JA, włącznie z moim, najlepszym. „JA , JA, JA się onanizuje w negacji bliźniego swego, nie siebie samego” - usłyszałam pewnego dnia. Pękłam doszczętnie. Wszędzie były pióra, dużo puchu i pestki granatu. Podrapała mnie pewna poetka i zaniosła naskórek patomorfologom. Tam znaleźli zawiść i oczywiście wiersze, bo nie poezję. Ostatecznie zostałam prześwietlona i pokonana. Jak się okazało: „życie to pustynia i ciągłe zakłady z diabłem”. Tak powiedział mój ulubiony czytelnik.
Teraz myślę po latach, patrząc na ciebie Irminko, że nadal warto kreślić patykiem na piasku. Wczoraj, gdy lekko zamknęłam powieki, przyszła królowa pszczół:
- Trzeba umieć wyjść – powiedziała.
Komentarze
Sąsiadka Mościckiego
marzec 28, 2019 15:14
A to żmija:) lubię takie:)
Inanna
marzec 28, 2019 14:50
i nie byki, jeno jaki
Inanna
marzec 28, 2019 14:50
ja jestem po Horbonie, a teraz - bardziej
Sąsiadka Mościckiego
marzec 28, 2019 14:41
Hej, bo tu wszyscy po Sorbonie, włącznie z Tobą:) nie wiedziałaś? Być może na Twym miejscu też dalej bym nie czytała. Prozy w necie mało czytam, właśnie ze względu na byki, chyba, że coś jest naprawdę bardzo dobrze napisane.
Pasjo, no tak mnie ostatnio na różne historyjki wzięło.
Dziękuję Wam za ślad.
Inanna
marzec 28, 2019 14:31
pierwsza linijka i już braqje przecinka, nie lubię takiego niechlujstwa - stąd dalej nie czytam... Taka mądra jesteś...
Opinia jednoznacznie negatywna.
Konto usunięte
marzec 27, 2019 21:42
piękne
Sąsiadka Mościckiego
marzec 27, 2019 18:53
Leszku dziękuję bardzo. Zapis obserwacji, może pewne cechy bohaterki znajdą odzwierciedlenie w zakamarkach czytelników:) dziękuję Ci za ślad pod tekstem.
Leszek.J
marzec 27, 2019 18:49
Mam takie dziwne przeczucie że Irminka to córka, chociaż to nielogiczne bo córce się takich rzeczy nie opowiada.
Mi się takie pisanie podoba (chyba się powtarzam) ma nawet pewną rytmikę.
Mam nadzieję że poczytam kolejne wynurzenia
Pozdrawiam