Ilczukczuk
Dzień szósty - kapłaństwo
Pola zbóż kłaniają się, kiedy je mijam. Komar powoli wysysa krew z dłoni. Chcę je odkazić, zapomnieć, że trzymały falujące biodra. Boże, naprawdę muszę doprowadzić je do porządku, przecież niedługo będę nimi karmił zagubione dusze. To tak jakbym klęczał przed kobietą z plastykowym pierścionkiem, hańba i świętokradztwo.
Zrywam jabłko z drzewa; czyli tak to się zaczęło? Metal w głowach, męskie dłonie pod szkolnym mundurkiem, beczki pełne niespełnionych snów? Wciąż nie rozumiem metafor.
Wiesz jak to jest nie przestawać myśleć? Ciągle obwiniać się za bycie niedoskonałym, ściskać spocone dłonie w nadziei, że nadejdzie sen i wyssie świadomość? Chcesz uleczyć mnie formułką, zaślepić rany kroplą wody. Błagam, zrób to. Niech krzyżyki na czołach zaświecą w ciemności. Chcę widzieć, gdzie idę [...].
(Fragment mojej prozy poetyckiej)
Komentarze
Nikolas
lipiec 05, 2017 23:57
Jaki jest inny sens tego fragmentu, bo trudno jest mi się wstrzelić w klucz ?
Ilczukczuk
lipiec 05, 2017 23:35
Dziękuję za opinie. Jest to fragment, więc nie przedstawia całej historii, choć ciekawym jest, że wyczytujesz tu tylko niespełnioną miłość. Ja jej nie widzę w ogóle (sic!), chociaż rozumiem, że pierwsza część może tak się jawić ;)
Pozdrawiam
Nikolas
lipiec 05, 2017 23:31
Ładnie płynie, ale większość to banały o niespełnionej miłości , z jabłkiem w tle, wyszczególnię ciekawsze ujęcia tematu " Komar powoli wysysa krew z dłoni. Chcę je odkazić, zapomnieć, że trzymały falujące biodra. " , " Chcesz uleczyć mnie formułką, zaślepić rany kroplą wody..."